piątek, 15 stycznia 2021

Akt dziesiąty

 

Stałam kilka metrów za jego plecami z dłońmi wsuniętymi w kieszenie dżinsowej katany. Przypatrywałam się uważnie jak układa na nagrobku niebieskie hortensje i nadgorliwym ruchem ręki, strzepuje z powierzchni marmurowej płyty kilka zwiędłych płatków. Prychnęłam cicho pod nosem i obróciłam głowę w bok, nie mogąc uwierzyć, że i tego wcześniej się nie domyśliłam. Chociaż do dnia dzisiejszego nawet nie przyszło mi do głowy sprawdzić, kto zostawia co tydzień piękny, świeży bukiet na grobie Caren. Zacisnęłam usta w wąską kreskę i próbując powstrzymać napływające do oczu łzy, odchyliłam głowę do góry. Po błękitnym niebie mozolnie sunęły białe, puszyste kłębiące się chmury. Szatyn przykucnął przed pomnikiem i spuścił głowę, chowając ją w swoich ramionach. W tym momencie nie widziałam dokładnie jego twarzy, ale ta prostota i gesty wcale nie były wystudiowane. Gdybym była postronnym obserwatorem takiej sytuacji z pewnością byłoby mi żal klęczącego chłopaka, jednak w tym momencie fala wściekłości wezbrała we mnie jeszcze bardziej. Zacisnęłam mocno pięść, aż do zbielałych kłykci, przypatrując się tej groteskowej – jeśli chodzi o okoliczności – scenie. Nie mogłam nie pokiwać karcącą głową dla swojej nikłej spostrzegawczości. Dopiero, kiedy przed moimi oczami ukazało się zdjęcie z USG, wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce. Porozrzucane puzzle nagle ukazały się jako pełen obrad odzwierciedlający ten na rysunku opakowania. Z otępieniem przyglądałam się mailowi Caren zaadresowanemu do Johanna, jakby miał być ponurym żartem. Rozmasowałam skronie, siedząc przed jego macbookiem, kiedy jak obuchem uderzyła w moją głowę kolejna informacja, której nie skojarzyłam. Tamten SMS do Forfanga od L.J. Larsa Jorgensena. Na planszy nie było już martwego pola, wiedziałam już wszystko, a właściwie domyślałam się. Teraz jedynie musiałam swoją tezę nie tyle co zweryfikować, czy potwierdzić, bo było to kwestią raczej formalną, a po prostu skonfrontować. Szatyn podniósł się, otrzepując swoje dłonie z warstwy kurzu. Dopiero po chwili wyprostował się jak struna i znieruchomiał, jakby co najmniej poczuł mój świdrujący go wzrok. Być może zdradził mnie dźwięk chrzęszczącego pod butami żwiru, nie mniej delikatnie obrócił głowę, zerkając przez plecy. Lekkie promienie słońca odbijały się od jego niebieskich szkieł przeciwsłonecznych okularów, jednak dostrzegłam, że nie był zbytnio zdziwiony moim pojawieniem się w tym miejscu. Bez słowa podeszłam bliżej, starając się, żeby moja twarz nie zdradzała żadnych emocji. Zupełny kontrast do tego co działo się w moich myślach i całym ciele. Przez dłuższą chwilę Johann przyglądał się mojemu profilowi twarzy, dedukując czy odezwać się przede mną. Ja jedynie przymknęłam nieco oczy i wbiłam swój wzrok w zdjęcie mojej siostry i jej roześmiane oblicze.

- Przejdziemy się gdzieś? – odezwał się w końcu, strapiony przeciągającą się ciszą, zamąconą jedynie śpiewem ptaków. Skinęłam jedynie głową i w milczeniu skierowaliśmy się w kierunku Ekebergpareken. Mijaliśmy spacerujących staruszków, trzymających się pod rękę i zastanawiałam się, kiedy moje marzenia o tym, żebyśmy z Johannem wyglądali tak za kilkadziesiąt lat, przestały być aktualne. Matki z wózkami porównywały swoje urocze dzieci, zaglądając do wnętrza pojazdu, a ja zastanawiałam się, czy mogłabym kiedyś iść jedną z alejek wraz z Caren i na przekór jej przekonaniom ściągać czapeczkę z głowy niemowlaka. W końcu przystaliśmy na jednym z drewnianych, przybrzeżnych pomostów. Szatyn usiadł na skraju, opuszczając swobodnie zwisające nogi, które nawet podeszwą buta nie dotknęły wody. Popatrzyłam na niego złowrogo, nie mając zamiaru się rozsiadać. Założyłam ręce na krzyż i rozejrzałam się dookoła. Wyglądał jakby od początku był dzisiaj przygotowany na naszą konfrontację i wyglądał na bardzo spokojnego. Nie było po nim widać ani śladu zdenerwowania, czy niepewności. Nie był tym Johannem po moim powrocie, kłębkiem nerwów i nadmiernych wybuchów. Czyżby w końcu odetchnął z ulgą? Wtedy kiedy dowiedziałam się całej prawdy?

- Mam dość tej ciszy, Ingrid – zsunął z nosa okulary i odstawił ja na bok, po czym oparł się dłońmi po obu stronach bioder i odchylił się znacząco do tyłu – Możesz już zacząć pytać, albo krzyczeć, oskarżać czy cokolwiek …

- Gówno mnie to obchodzi Johann – warknęłam przez zaciśnięte zęby nieco poirytowana – Nie chcę tego wyjaśniać ani roztrząsać, interesuje mnie tylko jedna rzecz i proszę cię odpowiedz na nią szczerze, jeśli cię w ogóle na to jeszcze stać.

- Jestem już tym zmęczony – odetchnął głęboko – Nie mam siły ani ochoty na kolejne konfabulacje.

- Świetnie – żachnęłam się – Jakie były ostatnie słowa mojej siostry?

Johann spojrzał na mnie, ściągając brwi, a ja usiadłam obok niego, próbując spojrzeć mu w oczy. W szare tęczówki, które okłamywały mnie bez mrugnięcia okiem.

- Nie utrudniaj tego Johann – pokręciłam głową – Wiem, że to ty wyrwałeś kartki z pamiętnika Caren. Chcę tylko wiedzieć jakie były jej ostatnie słowa do mnie. Nie masz prawa mnie tego pozbawiać.

- Nienawidziła Cię – odpowiedział natychmiast i bez zająknięcia, z taką oczywistością, że aż mnie to ubodło – Oszczędziłem ci kilka linijek bluzgów, żalu i pretensji. Z resztą mam te kartki w domu, więc jeśli chcesz … - urwał, widząc jak bardzo mnie to dotknęło. Czyż nie tego się właśnie spodziewałam? Nie rozumiałam tylko dlaczego i to niezrozumienie błąkające się w moich źrenicach wyłapał natychmiast.

- Spokojnie, nienawidziła nas wszystkich – niekontrolowana ironia wdarła się na jego usta – Ciebie, bo przespałaś się z chłopakiem, w którym była zakochana, mnie, bo chciałem, żeby usunęła ciążę, Daniela, bo ją odtrącił, rodziców za to, że nic nie zauważyli – zrobił pauzę, a następnie okrasił głos dławiącym gardło żalem – Wszyscy pociągnęliśmy za te sznurki, mniej lub bardziej umyślnie, ale to wszystko zaczęło się od ciebie, Ingrid. Tak przynajmniej twierdziła Caren.

- Jak mogłeś mi to zrobić, Johann? – przemówiła przeze mnie próżność i egoizm. Lecz pretensja jaka osiadła na moich ustach, ciążyła we mnie już od jakiegoś czasu.

- Nie chciałem się zemścić za Tandego – splótł dłonie, nerwowo przebierając palcami – Miałem złamane serce, ona też, to stało się tak naturalnie. Żadne z nas tego nie planowało i żadne nie potrafiło przestać – przełknął głośno ślinę i nabrał powietrza, próbując oponować co raz bardziej rozemocjonowany głos – Na początku przestraszyłem się tej ciąży i spanikowałem. Ale potem dotarło do mnie, że może jednak źle robię. Ty i ja byliśmy sobie przeznaczeni od dziecka, wszystko było zaplanowane. Ale my przecież nie jesteśmy szlachcicami ani członkami rodziny królewskiej, to nie za przeznaczeniem i wskazaniem mamy podążać. Tylko, że wtedy było już za późno. Nie że nie chciałem. Spóźniłem się – do jego oczu napłynęły łzy – Kiedy zadzwoniłem, żeby przeprosić za wszystko, ona już nie odbierała – pociągnął nosem i zawiesił głos. Wciąż nie było mi go żal. Nie nosiłam w sobie żadnych znamion bezwarunkowego odruchu. Nie chciałam położyć dłoni na jego ramieniu i pokrzepiająco zachęcić do kontynuacji. Jedyne na co było mnie stać, to odwrócenie wzroku.

- I wtedy … spanikowałem jeszcze bardziej – przystawił złożone dłonie do ust, dystansując się do dalszej opowieści – Nie mogłem tego w żadne sposób cofnąć, więc pomyślałem, że tak miało być. Dlatego robiłem wszystko, żeby nas z powrotem poskładać, Ingrid i żeby nic nas nie rozdzieliło, bo inaczej jej śmierć nie miałaby sensu, rozumiesz? Gdybyśmy mieli nie skończyć razem, to co to wszystko było warte? – pokręcił głową – Na początku usprawiedliwiałem Ciebie i siebie, bo od zawsze byliśmy tylko ze sobą, nigdy z nikim innym, zrzuciłem to więc na garb ciekawości – zaśmiał się cicho i nerwowo – Ale nie dopuszczałem do siebie myśli, że możemy się zmienić, że może nam się spodobać ktoś inny, zafascynować się nim. To nasze przywiązanie było silniejsze. Ale były noce, że tylko Caren sprawiła, że moje serce nie pękło – zakończył melancholijnym tonem i rzucił podręcznym kamyczkiem w taflę rozciągającej się przed nami wody. Podciągnęłam nogi pod brodę i położyłam na nich swoją głowę. Otarłam pojedyncze łzy, spływające mi po policzku. Widziałam jak poczucie winy zżera nas od środka i każde z nas w jakiś sposób czuło się winne temu co się wydarzyło. Nikt jednak nie mógł tego przewidzieć.

- Mogła mi to powiedzieć – odezwałam się w końcu – Że widziała mnie z Danielem, że jest z tobą w ciąży, że ma kłopoty, mogła mi to przecież wszystko powiedzieć. Dlaczego tego nie zrobiła?

- Nie wiem – odparł bezradnie, przecierając dłońmi twarz ze zmęczenia – Przepraszam, Ingrid, za wszystko. Możesz mnie już zwyzywać, albo pobić. Należy mi się.

- Nie zrobię tego, Johann. Będziesz musiał z tym wszystkim żyć, to jest największa kara. Wszyscy będziemy musieli z tym żyć.

Przez dłuższą chwilę trawimy sens unoszących się wciąż w powietrzu moich słów. Są bolesne, dotkliwe i do bólu prawdziwe. Chociaż każde z nas już dawno pogodziło się ze wszystkimi konsekwencjami śmierci Caren. Wstałam, ocierając jeszcze mokre oczy w pośpiechu, kiedy zatrzymał mnie głos szatyna.

- Daniel dzisiaj będzie w Himkoku.

 

 

 

Zarzucam podkręcone prostownicą blond włosy za nagie ramię, na które osunęło się szerokie ramiączko sukienki. Obciągam jej skrawki, naciągając jej materiał, ponieważ nie czuję się zbyt komfortowo z jej długością. Poprawiam pasek od torebki i powłóczystym spojrzeniem przetaczam po nieco zaludnionym lokalu. Kłęby papierosowego dymu suną, aż pod sufit, osiadając ciężką mgłą, rozpraszającą się poprzez oddechy. Dostrzegam siedzącego samotnie przy barze Daniela na brązowym, skórzanym hookerze i popijającego szkocką z lodem. Podchodzę bliżej i przysiadam się obok, zamawiając drinka z rumem. Blondyn stuka palcami o wypolerowany blat i uśmiecha się gorzko, powoli podnosząc na mnie swój wzrok. Na jego błękitne oczy opada niesforna grzywka, którą mam ochotę odgarnąć na bok, jednak resztkami sił powstrzymuję się przed tym gestem.

- Czekam na kogoś – oznajmił subtelnie, nie chcąc być niegrzecznym i dając mi do zrozumienia, że nie reflektuje mojego towarzystwa dzisiejszego wieczora.

- Nie zajmę ci dużo czasu – spuszczam zawstydzona wzrok – Kenneth się o ciebie martwi.

- On cię tu przysłał? – parsknął, kręcąc głową z politowaniem i unosząc pytająco do góry prawą brew – Zawsze miał kiepskie pomysły – skwitował, cmokając niepocieszony i przechylił zawartość szklanki do ust.

- Zawalisz sezon, powinieneś za chwilę zacząć przygotowania, a jesteś fizycznie i psychicznie w kompletnej rozsypce.

- Nie masz innych zmartwień? – zarzucił impertynencko i przygryzł dolną wargę – Nie musisz udawać, że cię to obchodzi. A już na pewno nie przychodzić i mówić mi z troską w jakim jestem stanie. Na pewno nie ty, Ingrid!

- Wiem, że to moja wina, że to ja cię wciągnęłam w tą historię z tym postrzelonym człowiekiem i …

- Daruj sobie – wszedł mi bez pardonu w słowo i obrzucił pretensją – Nie potrzebuje twojej cholernej litości, idź tłumić swoje wyrzuty sumienia gdzie indziej – nerwowo rozejrzał się za barmanem, chcąc poprosić o powtórkę.

- Nie lituję się nad tobą, tylko martwię do cholery! – instynktownie zacisnęłam mocno dłoń na jego przedramieniu, a kiedy na nie spojrzał powoli rozluźniłam uścisk.

- Naprawdę nie musisz, nie mam do ciebie pretensji ani żalu, Ingrid. A teraz daj mi żyć tak jak chcę i się nie wtrącaj, dobrze?

- Linn by tego nie chciała – zaoponowałam, uderzając w najczulszy punkt, lecz zdałam sobie z tego sprawę dopiero po fakcie. Zacisnął usta w wąską kreskę, jego twarz stężała, a szczęka zacisnęła się uwydatniając żuchwę.

- Nie mieszaj w to mojej siostry, nie masz o tym żadnego pojęcia – niemal wycedził przez zaciśnięte zęby – To, że Kenneth coś ci opowiedział wcale nie znaczy, że teraz wszystko wiesz i rozumiesz. Nie wiesz i gówno rozumiesz. Nie znasz mnie, Ingrid.

Przymknęłam powieki, odczuwając na nich ciężar jego słów, które bardzo mocno mnie zabolały. Paliło mnie ostrym lodem w gardle i nawet drink nie był w stanie ugasić tego potwornego uczucia. Musiałam go zatem gorzko przełknąć.

- Ja też straciłam siostrę, wiem jakie to uczucie.

- To jestem inna sytuacja – zreflektował się za swój podniesiony i nieprzyjemny ton głosu, tym razem odpowiadając spokojnie.

- Racja – przyznałam skinieniem głowy – Twoja siostra cię kochała, a moja mnie nienawidziła – parsknęłam żałośnie z napływającymi do oczu łzami, co nie uszło jego uwadze – Tak szczerze i z całego serca, za to, że Johann na mnie czekał, rodzice stawiali za wzór i za to, że widziała jak przespałam się z chłopakiem, który się jej podobał – na dźwięk moich słów, spuścił lekko głowę i sunął mozolnie po rancie szklanki, trzymanej w objęciach – Tego mi nie powiedziałeś.

- Nie chciałem, żebyś mnie za to jeszcze bardziej nie lubiła, to fakt – przyznał, po wypuszczaniu z ust wcześniej wstrzymanego powietrza – To była czysto egoistyczna pobudka – sięgnął do kieszeni swojej kurtki i wyciągnął z niej papierosa, którego przypalił.

- A ja wskoczyłabym za nią w ogień.

- To przeze mnie – zaciągnął się, a nitki nikotynowego kłębu zajęły między nami przestrzeń – Widzisz, kiedy tylko się do kogoś zbliżę, kiedy mi na kimś zależy, to zaraz wszystko się wali.

- To nie jest twoja wina ani moja – pokręciłam głową z pełnym pasji zaprzeczeniem – Wtedy kiedy ktoś skrzywdził Linn, nie mogłeś nic zrobić, ona na pewno nie miała do ciebie żalu. Nie jesteśmy w stanie uratować i ochronić wszystkich, których kochamy, choćbyśmy się starali ze wszystkich sił. Ja nie mogłam uratować Caren, ty Linn.

- Mogłem zrobić więcej – w jego tonie było słychać potępienie dla samego siebie, a kiedy strzepał popiół do szklanki, dodał oskarżycielsko – Mogłem wtedy nie pić, mogłem nic nie mówić Caren, mogłem jej wysłuchać, kiedy tego potrzebowała, mogłem zrobić więcej, żeby nie zawieść.

- Mnie nie zawiodłeś, Daniel – szepnęłam aksamitnym głosem, próbując ukoić jego żal – Jako jedyny. Zrobiłeś dla mnie o wiele więcej.

Przełknął nerwowo ślinę, wpatrując się wciąż zachłannie prosto w moje oczy, czytając z nich niczym z księgi, gdzie odkrywałam właśnie dla niego skrawki nagiej duszy. Potrząsnął otrzeźwiająco głową, jakby złapał się na tym, że nie powinien bezwstydnie tonąć w czeluściach mojego spojrzenia.

- Dowiedziałaś się kto był tym ojcem? – zmienił temat, gasząc peta o rant szkła.

- Johann.

- Johann – powtórzył niczym echo, unosząc lekko do góry obie brwi. Lekko zaskoczony skubnął skrawek wargi, jednak po chwili kpiarski uśmiech wpełznął na jego twarz – Najciemniej pod latrnią.

- Podejrzewałam to od jakiegoś czasu, nie chciałam ci o tym mówić, bo …

- Przykro mi – wszedł mi w słowo, dając dosadnie do zrozumienia, że nie chce słuchać moich tłumaczeń. Dla niego porzucenie w tamten poranek było definitywne i jednoznaczne.

- Daniel – westchnęłam bezradnie, przykładając dłoń do czoła – Naprawdę mi na tobie zależy.

- Ale to jego wybrałaś, Ingrid. Teraz jest już za późno.

- Nie wybrałam – zaooponowałam, niczym niesłusznie oskarżona na ławie – To nie jest takie proste.

- Przestań – skrzywił się – Byłem gotowy zginąć dla ciebie. Kurwa, jak górnolotnie to brzmi – parsknął – Nawet jakby ta kulka przeszyła mnie na wylot, to umarłbym z tym wyznaniem na ustach. Odsłaniałem się przed tobą, a ty splunęłaś mi prosto w twarz. Zrobiłbym dla ciebie wszystko, robiłem to. Byłem na każde twoje skinienie, na każdy nocny telefon. A świadomość, że przyszłaś tutaj tylko dlatego, że Forfang wypadł z obiegu, bo posuwał twoją siostrę pod twoją nieobecność to dla mnie policzek, Ingrid.

Kiedy skończył swój emocjonalny monolog przepełniony wyrzutem, moje dłonie zaczęły się lekko trząść, a ja cała powstrzymywałam w sobie cały gejzer targających mną emocji. Wtedy właśnie, urocza i smukła blondynka zawiesiła dłonie na karku Tandego i pocałowała go w policzek.

- Przepraszam za spóźnienie – zaświergotała radośnie – Jakoś ci to wynagrodzę. Idziemy?

- Nie mam ochoty – mruknął ze wzrokiem utkwionym gdzieś na wysokości półek z połyskującymi butelkami trunków.

- Co się stało? – zmarszczyła czoło i z troską oparła dłonie na ramionach blondyna – Może poprawię ci nieco humor, tylko daj mi na to szansę – mruknęła zalotnie do jego ucha, używając również ponętnej mowy ciała. Daniel obdarzył ją swoim przelotnym spojrzeniem, lustrując ją z góry na dół.

- Nie chcę, naprawdę, przepraszam, ale chce być dzisiaj sam – wyjaśnił rzucając na blat pognieciony banknot i wstając z miejsca bez słowa skierował się do wyjścia. Stojąca w osłupieniu drobna dziewczyna z przemiłym wyrazem twarzy popatrzyła na mnie oskarżycielsko. Przewróciłam jedynie oczami, zgarniając swoją torebkę i zakładając na ramię. Słyszałam jedynie jak parsknęłam obruszona za moimi plecami i sama podążyłam śladami skoczka, wprost do wyjścia. Łudziłam się, że być może spotkamy się jeszcze przed lokalem, jednak nadaremnie. Kiedy rozejrzałam na zewnątrz dookoła nie dostrzegłam już jego sylwetki.

 

 

Otworzył drzwi, opierając się jedną dłonią o framugę i westchnął ciężko na mój widok.

- Czego ty jeszcze ode mnie chcesz, co? – sapnął przez nos, ściskając skórę między brwiami i z rezygnacją opuszczając dłoń. Jego niebieskie tęczówki szkliły się mieniąc w odbiciu światła zewnętrznej lampy i były lekko zaczerwienione od spożytego alkoholu.

- Nie zdążyłam się pożegnać – wyjaśniłam, zaciskając nerwowo palce na pasku torebki – Wyjeżdżam do Anglii na trzy miesiące – półuśmiech rozpogodził moją smutną twarz.

- I? – jego obojętny ton głosu, jest niczym góra lodowa, o którą rozbija się moje serce.

- Wiem, że nie mam prawa cię o to prosić – przymknęłam powieki, aby powstrzymać nagle napływające do oczy łzy – I tego oczekiwać, ale poczekaj na mnie, Daniel. Wiem, że na razie nie możemy być razem, ale ja też ciebie …

- Nic nie mów – poprosił, kładąc swój wskazujący palec na moich rozedrganych wargach – Błagam nie utrudniaj mi tego, Ingrid – zwilżył wargi ze zbolałym wyrazem twarzy, jakby właśnie ktoś wymierzył mu siarczysty policzek – To i tak jest wystarczająco cholernie trudne – wyszeptał, po czym pogładził kciukiem mój policzek i pochylił się całując mnie w czoło. Zacisnęłam dłoń na jego nadgarstku, instynktownie chcąc go przy sobie zatrzymać, jednak kiedy jego mokre usta po dłuższej chwili oderwały się od faktury mojej skóry, uwolnił się od mojego uścisku. Posłał przepraszający uśmiech, pożegnał się niemrawo i zatrzasnął mi drzwi przed nosem.