piątek, 15 stycznia 2021

Akt dziesiąty

 

Stałam kilka metrów za jego plecami z dłońmi wsuniętymi w kieszenie dżinsowej katany. Przypatrywałam się uważnie jak układa na nagrobku niebieskie hortensje i nadgorliwym ruchem ręki, strzepuje z powierzchni marmurowej płyty kilka zwiędłych płatków. Prychnęłam cicho pod nosem i obróciłam głowę w bok, nie mogąc uwierzyć, że i tego wcześniej się nie domyśliłam. Chociaż do dnia dzisiejszego nawet nie przyszło mi do głowy sprawdzić, kto zostawia co tydzień piękny, świeży bukiet na grobie Caren. Zacisnęłam usta w wąską kreskę i próbując powstrzymać napływające do oczu łzy, odchyliłam głowę do góry. Po błękitnym niebie mozolnie sunęły białe, puszyste kłębiące się chmury. Szatyn przykucnął przed pomnikiem i spuścił głowę, chowając ją w swoich ramionach. W tym momencie nie widziałam dokładnie jego twarzy, ale ta prostota i gesty wcale nie były wystudiowane. Gdybym była postronnym obserwatorem takiej sytuacji z pewnością byłoby mi żal klęczącego chłopaka, jednak w tym momencie fala wściekłości wezbrała we mnie jeszcze bardziej. Zacisnęłam mocno pięść, aż do zbielałych kłykci, przypatrując się tej groteskowej – jeśli chodzi o okoliczności – scenie. Nie mogłam nie pokiwać karcącą głową dla swojej nikłej spostrzegawczości. Dopiero, kiedy przed moimi oczami ukazało się zdjęcie z USG, wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce. Porozrzucane puzzle nagle ukazały się jako pełen obrad odzwierciedlający ten na rysunku opakowania. Z otępieniem przyglądałam się mailowi Caren zaadresowanemu do Johanna, jakby miał być ponurym żartem. Rozmasowałam skronie, siedząc przed jego macbookiem, kiedy jak obuchem uderzyła w moją głowę kolejna informacja, której nie skojarzyłam. Tamten SMS do Forfanga od L.J. Larsa Jorgensena. Na planszy nie było już martwego pola, wiedziałam już wszystko, a właściwie domyślałam się. Teraz jedynie musiałam swoją tezę nie tyle co zweryfikować, czy potwierdzić, bo było to kwestią raczej formalną, a po prostu skonfrontować. Szatyn podniósł się, otrzepując swoje dłonie z warstwy kurzu. Dopiero po chwili wyprostował się jak struna i znieruchomiał, jakby co najmniej poczuł mój świdrujący go wzrok. Być może zdradził mnie dźwięk chrzęszczącego pod butami żwiru, nie mniej delikatnie obrócił głowę, zerkając przez plecy. Lekkie promienie słońca odbijały się od jego niebieskich szkieł przeciwsłonecznych okularów, jednak dostrzegłam, że nie był zbytnio zdziwiony moim pojawieniem się w tym miejscu. Bez słowa podeszłam bliżej, starając się, żeby moja twarz nie zdradzała żadnych emocji. Zupełny kontrast do tego co działo się w moich myślach i całym ciele. Przez dłuższą chwilę Johann przyglądał się mojemu profilowi twarzy, dedukując czy odezwać się przede mną. Ja jedynie przymknęłam nieco oczy i wbiłam swój wzrok w zdjęcie mojej siostry i jej roześmiane oblicze.

- Przejdziemy się gdzieś? – odezwał się w końcu, strapiony przeciągającą się ciszą, zamąconą jedynie śpiewem ptaków. Skinęłam jedynie głową i w milczeniu skierowaliśmy się w kierunku Ekebergpareken. Mijaliśmy spacerujących staruszków, trzymających się pod rękę i zastanawiałam się, kiedy moje marzenia o tym, żebyśmy z Johannem wyglądali tak za kilkadziesiąt lat, przestały być aktualne. Matki z wózkami porównywały swoje urocze dzieci, zaglądając do wnętrza pojazdu, a ja zastanawiałam się, czy mogłabym kiedyś iść jedną z alejek wraz z Caren i na przekór jej przekonaniom ściągać czapeczkę z głowy niemowlaka. W końcu przystaliśmy na jednym z drewnianych, przybrzeżnych pomostów. Szatyn usiadł na skraju, opuszczając swobodnie zwisające nogi, które nawet podeszwą buta nie dotknęły wody. Popatrzyłam na niego złowrogo, nie mając zamiaru się rozsiadać. Założyłam ręce na krzyż i rozejrzałam się dookoła. Wyglądał jakby od początku był dzisiaj przygotowany na naszą konfrontację i wyglądał na bardzo spokojnego. Nie było po nim widać ani śladu zdenerwowania, czy niepewności. Nie był tym Johannem po moim powrocie, kłębkiem nerwów i nadmiernych wybuchów. Czyżby w końcu odetchnął z ulgą? Wtedy kiedy dowiedziałam się całej prawdy?

- Mam dość tej ciszy, Ingrid – zsunął z nosa okulary i odstawił ja na bok, po czym oparł się dłońmi po obu stronach bioder i odchylił się znacząco do tyłu – Możesz już zacząć pytać, albo krzyczeć, oskarżać czy cokolwiek …

- Gówno mnie to obchodzi Johann – warknęłam przez zaciśnięte zęby nieco poirytowana – Nie chcę tego wyjaśniać ani roztrząsać, interesuje mnie tylko jedna rzecz i proszę cię odpowiedz na nią szczerze, jeśli cię w ogóle na to jeszcze stać.

- Jestem już tym zmęczony – odetchnął głęboko – Nie mam siły ani ochoty na kolejne konfabulacje.

- Świetnie – żachnęłam się – Jakie były ostatnie słowa mojej siostry?

Johann spojrzał na mnie, ściągając brwi, a ja usiadłam obok niego, próbując spojrzeć mu w oczy. W szare tęczówki, które okłamywały mnie bez mrugnięcia okiem.

- Nie utrudniaj tego Johann – pokręciłam głową – Wiem, że to ty wyrwałeś kartki z pamiętnika Caren. Chcę tylko wiedzieć jakie były jej ostatnie słowa do mnie. Nie masz prawa mnie tego pozbawiać.

- Nienawidziła Cię – odpowiedział natychmiast i bez zająknięcia, z taką oczywistością, że aż mnie to ubodło – Oszczędziłem ci kilka linijek bluzgów, żalu i pretensji. Z resztą mam te kartki w domu, więc jeśli chcesz … - urwał, widząc jak bardzo mnie to dotknęło. Czyż nie tego się właśnie spodziewałam? Nie rozumiałam tylko dlaczego i to niezrozumienie błąkające się w moich źrenicach wyłapał natychmiast.

- Spokojnie, nienawidziła nas wszystkich – niekontrolowana ironia wdarła się na jego usta – Ciebie, bo przespałaś się z chłopakiem, w którym była zakochana, mnie, bo chciałem, żeby usunęła ciążę, Daniela, bo ją odtrącił, rodziców za to, że nic nie zauważyli – zrobił pauzę, a następnie okrasił głos dławiącym gardło żalem – Wszyscy pociągnęliśmy za te sznurki, mniej lub bardziej umyślnie, ale to wszystko zaczęło się od ciebie, Ingrid. Tak przynajmniej twierdziła Caren.

- Jak mogłeś mi to zrobić, Johann? – przemówiła przeze mnie próżność i egoizm. Lecz pretensja jaka osiadła na moich ustach, ciążyła we mnie już od jakiegoś czasu.

- Nie chciałem się zemścić za Tandego – splótł dłonie, nerwowo przebierając palcami – Miałem złamane serce, ona też, to stało się tak naturalnie. Żadne z nas tego nie planowało i żadne nie potrafiło przestać – przełknął głośno ślinę i nabrał powietrza, próbując oponować co raz bardziej rozemocjonowany głos – Na początku przestraszyłem się tej ciąży i spanikowałem. Ale potem dotarło do mnie, że może jednak źle robię. Ty i ja byliśmy sobie przeznaczeni od dziecka, wszystko było zaplanowane. Ale my przecież nie jesteśmy szlachcicami ani członkami rodziny królewskiej, to nie za przeznaczeniem i wskazaniem mamy podążać. Tylko, że wtedy było już za późno. Nie że nie chciałem. Spóźniłem się – do jego oczu napłynęły łzy – Kiedy zadzwoniłem, żeby przeprosić za wszystko, ona już nie odbierała – pociągnął nosem i zawiesił głos. Wciąż nie było mi go żal. Nie nosiłam w sobie żadnych znamion bezwarunkowego odruchu. Nie chciałam położyć dłoni na jego ramieniu i pokrzepiająco zachęcić do kontynuacji. Jedyne na co było mnie stać, to odwrócenie wzroku.

- I wtedy … spanikowałem jeszcze bardziej – przystawił złożone dłonie do ust, dystansując się do dalszej opowieści – Nie mogłem tego w żadne sposób cofnąć, więc pomyślałem, że tak miało być. Dlatego robiłem wszystko, żeby nas z powrotem poskładać, Ingrid i żeby nic nas nie rozdzieliło, bo inaczej jej śmierć nie miałaby sensu, rozumiesz? Gdybyśmy mieli nie skończyć razem, to co to wszystko było warte? – pokręcił głową – Na początku usprawiedliwiałem Ciebie i siebie, bo od zawsze byliśmy tylko ze sobą, nigdy z nikim innym, zrzuciłem to więc na garb ciekawości – zaśmiał się cicho i nerwowo – Ale nie dopuszczałem do siebie myśli, że możemy się zmienić, że może nam się spodobać ktoś inny, zafascynować się nim. To nasze przywiązanie było silniejsze. Ale były noce, że tylko Caren sprawiła, że moje serce nie pękło – zakończył melancholijnym tonem i rzucił podręcznym kamyczkiem w taflę rozciągającej się przed nami wody. Podciągnęłam nogi pod brodę i położyłam na nich swoją głowę. Otarłam pojedyncze łzy, spływające mi po policzku. Widziałam jak poczucie winy zżera nas od środka i każde z nas w jakiś sposób czuło się winne temu co się wydarzyło. Nikt jednak nie mógł tego przewidzieć.

- Mogła mi to powiedzieć – odezwałam się w końcu – Że widziała mnie z Danielem, że jest z tobą w ciąży, że ma kłopoty, mogła mi to przecież wszystko powiedzieć. Dlaczego tego nie zrobiła?

- Nie wiem – odparł bezradnie, przecierając dłońmi twarz ze zmęczenia – Przepraszam, Ingrid, za wszystko. Możesz mnie już zwyzywać, albo pobić. Należy mi się.

- Nie zrobię tego, Johann. Będziesz musiał z tym wszystkim żyć, to jest największa kara. Wszyscy będziemy musieli z tym żyć.

Przez dłuższą chwilę trawimy sens unoszących się wciąż w powietrzu moich słów. Są bolesne, dotkliwe i do bólu prawdziwe. Chociaż każde z nas już dawno pogodziło się ze wszystkimi konsekwencjami śmierci Caren. Wstałam, ocierając jeszcze mokre oczy w pośpiechu, kiedy zatrzymał mnie głos szatyna.

- Daniel dzisiaj będzie w Himkoku.

 

 

 

Zarzucam podkręcone prostownicą blond włosy za nagie ramię, na które osunęło się szerokie ramiączko sukienki. Obciągam jej skrawki, naciągając jej materiał, ponieważ nie czuję się zbyt komfortowo z jej długością. Poprawiam pasek od torebki i powłóczystym spojrzeniem przetaczam po nieco zaludnionym lokalu. Kłęby papierosowego dymu suną, aż pod sufit, osiadając ciężką mgłą, rozpraszającą się poprzez oddechy. Dostrzegam siedzącego samotnie przy barze Daniela na brązowym, skórzanym hookerze i popijającego szkocką z lodem. Podchodzę bliżej i przysiadam się obok, zamawiając drinka z rumem. Blondyn stuka palcami o wypolerowany blat i uśmiecha się gorzko, powoli podnosząc na mnie swój wzrok. Na jego błękitne oczy opada niesforna grzywka, którą mam ochotę odgarnąć na bok, jednak resztkami sił powstrzymuję się przed tym gestem.

- Czekam na kogoś – oznajmił subtelnie, nie chcąc być niegrzecznym i dając mi do zrozumienia, że nie reflektuje mojego towarzystwa dzisiejszego wieczora.

- Nie zajmę ci dużo czasu – spuszczam zawstydzona wzrok – Kenneth się o ciebie martwi.

- On cię tu przysłał? – parsknął, kręcąc głową z politowaniem i unosząc pytająco do góry prawą brew – Zawsze miał kiepskie pomysły – skwitował, cmokając niepocieszony i przechylił zawartość szklanki do ust.

- Zawalisz sezon, powinieneś za chwilę zacząć przygotowania, a jesteś fizycznie i psychicznie w kompletnej rozsypce.

- Nie masz innych zmartwień? – zarzucił impertynencko i przygryzł dolną wargę – Nie musisz udawać, że cię to obchodzi. A już na pewno nie przychodzić i mówić mi z troską w jakim jestem stanie. Na pewno nie ty, Ingrid!

- Wiem, że to moja wina, że to ja cię wciągnęłam w tą historię z tym postrzelonym człowiekiem i …

- Daruj sobie – wszedł mi bez pardonu w słowo i obrzucił pretensją – Nie potrzebuje twojej cholernej litości, idź tłumić swoje wyrzuty sumienia gdzie indziej – nerwowo rozejrzał się za barmanem, chcąc poprosić o powtórkę.

- Nie lituję się nad tobą, tylko martwię do cholery! – instynktownie zacisnęłam mocno dłoń na jego przedramieniu, a kiedy na nie spojrzał powoli rozluźniłam uścisk.

- Naprawdę nie musisz, nie mam do ciebie pretensji ani żalu, Ingrid. A teraz daj mi żyć tak jak chcę i się nie wtrącaj, dobrze?

- Linn by tego nie chciała – zaoponowałam, uderzając w najczulszy punkt, lecz zdałam sobie z tego sprawę dopiero po fakcie. Zacisnął usta w wąską kreskę, jego twarz stężała, a szczęka zacisnęła się uwydatniając żuchwę.

- Nie mieszaj w to mojej siostry, nie masz o tym żadnego pojęcia – niemal wycedził przez zaciśnięte zęby – To, że Kenneth coś ci opowiedział wcale nie znaczy, że teraz wszystko wiesz i rozumiesz. Nie wiesz i gówno rozumiesz. Nie znasz mnie, Ingrid.

Przymknęłam powieki, odczuwając na nich ciężar jego słów, które bardzo mocno mnie zabolały. Paliło mnie ostrym lodem w gardle i nawet drink nie był w stanie ugasić tego potwornego uczucia. Musiałam go zatem gorzko przełknąć.

- Ja też straciłam siostrę, wiem jakie to uczucie.

- To jestem inna sytuacja – zreflektował się za swój podniesiony i nieprzyjemny ton głosu, tym razem odpowiadając spokojnie.

- Racja – przyznałam skinieniem głowy – Twoja siostra cię kochała, a moja mnie nienawidziła – parsknęłam żałośnie z napływającymi do oczu łzami, co nie uszło jego uwadze – Tak szczerze i z całego serca, za to, że Johann na mnie czekał, rodzice stawiali za wzór i za to, że widziała jak przespałam się z chłopakiem, który się jej podobał – na dźwięk moich słów, spuścił lekko głowę i sunął mozolnie po rancie szklanki, trzymanej w objęciach – Tego mi nie powiedziałeś.

- Nie chciałem, żebyś mnie za to jeszcze bardziej nie lubiła, to fakt – przyznał, po wypuszczaniu z ust wcześniej wstrzymanego powietrza – To była czysto egoistyczna pobudka – sięgnął do kieszeni swojej kurtki i wyciągnął z niej papierosa, którego przypalił.

- A ja wskoczyłabym za nią w ogień.

- To przeze mnie – zaciągnął się, a nitki nikotynowego kłębu zajęły między nami przestrzeń – Widzisz, kiedy tylko się do kogoś zbliżę, kiedy mi na kimś zależy, to zaraz wszystko się wali.

- To nie jest twoja wina ani moja – pokręciłam głową z pełnym pasji zaprzeczeniem – Wtedy kiedy ktoś skrzywdził Linn, nie mogłeś nic zrobić, ona na pewno nie miała do ciebie żalu. Nie jesteśmy w stanie uratować i ochronić wszystkich, których kochamy, choćbyśmy się starali ze wszystkich sił. Ja nie mogłam uratować Caren, ty Linn.

- Mogłem zrobić więcej – w jego tonie było słychać potępienie dla samego siebie, a kiedy strzepał popiół do szklanki, dodał oskarżycielsko – Mogłem wtedy nie pić, mogłem nic nie mówić Caren, mogłem jej wysłuchać, kiedy tego potrzebowała, mogłem zrobić więcej, żeby nie zawieść.

- Mnie nie zawiodłeś, Daniel – szepnęłam aksamitnym głosem, próbując ukoić jego żal – Jako jedyny. Zrobiłeś dla mnie o wiele więcej.

Przełknął nerwowo ślinę, wpatrując się wciąż zachłannie prosto w moje oczy, czytając z nich niczym z księgi, gdzie odkrywałam właśnie dla niego skrawki nagiej duszy. Potrząsnął otrzeźwiająco głową, jakby złapał się na tym, że nie powinien bezwstydnie tonąć w czeluściach mojego spojrzenia.

- Dowiedziałaś się kto był tym ojcem? – zmienił temat, gasząc peta o rant szkła.

- Johann.

- Johann – powtórzył niczym echo, unosząc lekko do góry obie brwi. Lekko zaskoczony skubnął skrawek wargi, jednak po chwili kpiarski uśmiech wpełznął na jego twarz – Najciemniej pod latrnią.

- Podejrzewałam to od jakiegoś czasu, nie chciałam ci o tym mówić, bo …

- Przykro mi – wszedł mi w słowo, dając dosadnie do zrozumienia, że nie chce słuchać moich tłumaczeń. Dla niego porzucenie w tamten poranek było definitywne i jednoznaczne.

- Daniel – westchnęłam bezradnie, przykładając dłoń do czoła – Naprawdę mi na tobie zależy.

- Ale to jego wybrałaś, Ingrid. Teraz jest już za późno.

- Nie wybrałam – zaooponowałam, niczym niesłusznie oskarżona na ławie – To nie jest takie proste.

- Przestań – skrzywił się – Byłem gotowy zginąć dla ciebie. Kurwa, jak górnolotnie to brzmi – parsknął – Nawet jakby ta kulka przeszyła mnie na wylot, to umarłbym z tym wyznaniem na ustach. Odsłaniałem się przed tobą, a ty splunęłaś mi prosto w twarz. Zrobiłbym dla ciebie wszystko, robiłem to. Byłem na każde twoje skinienie, na każdy nocny telefon. A świadomość, że przyszłaś tutaj tylko dlatego, że Forfang wypadł z obiegu, bo posuwał twoją siostrę pod twoją nieobecność to dla mnie policzek, Ingrid.

Kiedy skończył swój emocjonalny monolog przepełniony wyrzutem, moje dłonie zaczęły się lekko trząść, a ja cała powstrzymywałam w sobie cały gejzer targających mną emocji. Wtedy właśnie, urocza i smukła blondynka zawiesiła dłonie na karku Tandego i pocałowała go w policzek.

- Przepraszam za spóźnienie – zaświergotała radośnie – Jakoś ci to wynagrodzę. Idziemy?

- Nie mam ochoty – mruknął ze wzrokiem utkwionym gdzieś na wysokości półek z połyskującymi butelkami trunków.

- Co się stało? – zmarszczyła czoło i z troską oparła dłonie na ramionach blondyna – Może poprawię ci nieco humor, tylko daj mi na to szansę – mruknęła zalotnie do jego ucha, używając również ponętnej mowy ciała. Daniel obdarzył ją swoim przelotnym spojrzeniem, lustrując ją z góry na dół.

- Nie chcę, naprawdę, przepraszam, ale chce być dzisiaj sam – wyjaśnił rzucając na blat pognieciony banknot i wstając z miejsca bez słowa skierował się do wyjścia. Stojąca w osłupieniu drobna dziewczyna z przemiłym wyrazem twarzy popatrzyła na mnie oskarżycielsko. Przewróciłam jedynie oczami, zgarniając swoją torebkę i zakładając na ramię. Słyszałam jedynie jak parsknęłam obruszona za moimi plecami i sama podążyłam śladami skoczka, wprost do wyjścia. Łudziłam się, że być może spotkamy się jeszcze przed lokalem, jednak nadaremnie. Kiedy rozejrzałam na zewnątrz dookoła nie dostrzegłam już jego sylwetki.

 

 

Otworzył drzwi, opierając się jedną dłonią o framugę i westchnął ciężko na mój widok.

- Czego ty jeszcze ode mnie chcesz, co? – sapnął przez nos, ściskając skórę między brwiami i z rezygnacją opuszczając dłoń. Jego niebieskie tęczówki szkliły się mieniąc w odbiciu światła zewnętrznej lampy i były lekko zaczerwienione od spożytego alkoholu.

- Nie zdążyłam się pożegnać – wyjaśniłam, zaciskając nerwowo palce na pasku torebki – Wyjeżdżam do Anglii na trzy miesiące – półuśmiech rozpogodził moją smutną twarz.

- I? – jego obojętny ton głosu, jest niczym góra lodowa, o którą rozbija się moje serce.

- Wiem, że nie mam prawa cię o to prosić – przymknęłam powieki, aby powstrzymać nagle napływające do oczy łzy – I tego oczekiwać, ale poczekaj na mnie, Daniel. Wiem, że na razie nie możemy być razem, ale ja też ciebie …

- Nic nie mów – poprosił, kładąc swój wskazujący palec na moich rozedrganych wargach – Błagam nie utrudniaj mi tego, Ingrid – zwilżył wargi ze zbolałym wyrazem twarzy, jakby właśnie ktoś wymierzył mu siarczysty policzek – To i tak jest wystarczająco cholernie trudne – wyszeptał, po czym pogładził kciukiem mój policzek i pochylił się całując mnie w czoło. Zacisnęłam dłoń na jego nadgarstku, instynktownie chcąc go przy sobie zatrzymać, jednak kiedy jego mokre usta po dłuższej chwili oderwały się od faktury mojej skóry, uwolnił się od mojego uścisku. Posłał przepraszający uśmiech, pożegnał się niemrawo i zatrzasnął mi drzwi przed nosem.








niedziela, 10 stycznia 2021

Akt dziewiąty

 

Perspektywa Caren

 

 

Przyjrzałam się skupieniu zdjęciu wykonanemu przed chwilą swoim aparatem i z satysfakcją przyznałam sama przed sobą, że takiego ujęcia nie powstydziłby się żaden redakcyjny fotograf. Perfekcyjnie uchwycona sylwetka w locie skoczka na tle rozciągających się połaci zieleni spowitymi lekką mgłą. Uśmiechnęłam się sama do siebie i powoli opuszczałam swoje miejsce, schodząc w dół Holmenkollen. Przeglądałam kolejne fotografie, co chwile zerkając pod nogi, ale kiedy na mojej lustrzance dostrzegłam zdjęcia z zeszłotygodniowej sesji przygryzłam rozkosznie dolną wargę. Półnagi Daniel w artystycznych pozach z medalem przewieszonym na szyi i patrzący się wyzywająco w obiektyw, był powodem przez który zrobiło mi się gorąco. Ściągnęłam czapkę z głowy i rozpięłam zamek w kurtce, chociaż temperatura na zewnątrz na to nie wskazywała. Obserwowałam jak kilka metrów dalej skoczek odpina narty i powoli składa swój sprzęt na ręce członka sztabu. Ściąga rękawice i kask, a ja podchodzę do barierek. Patrząc na niego doszłam do wniosku, że nawet już się na niego nie gniewam za to, że przespał się z moją siostrą. Przeklinam ją w myślach. Cholerna hipokrytka. Ciągle mi powtarzała, że Daniel nie jest dla mnie wystarczająco dobry. Czy od zawsze zatem myślała jednocześnie, że dla niej jest? Próbowałam wyprzeć te obrazy i dźwięki tamtej nocy z mojej podświadomości, próbowałam przekonać siebie, że wcale jej nie pragnął, że to ona chciała go wykorzystać, pocieszyć się w jego ramionach, że on za dużo wypił, że być może wyobrażał sobie mnie.

- Caren, co ty tu robisz? – podejrzliwy ton jego głosu przeszył powietrze.

- Spokojnie, do Planicy za tobą nie pojadę – uśmiechnęłam się kokieteryjnie i zarzuciłam włosy za plecy.

- Kończę sezon tutaj, nie jestem w formie – zakomunikował, pakując rzeczy do swojej torby. Kiedy się nad nią pochylał, niesforna grzywka opadła mu na czoło.

- Następny sezon będzie twój – staram się go pocieszyć, jednak w głębi ducha cieszę się, że zostaje w Norwegii.

- A u ciebie wszystko w porządku? – zapina zamek od plecaka i podnosi na mnie swój wzrok.

- Tak – odpowiadam, nie rozumiejąc podejrzliwości w jego głosie – Ile razy mam ci powtarzać, że to było dla koleżanki – przewróciłam teatralnie oczami – Ja nie biorę!

- Jasne – zarzucił pas od torby na ramię i wsunął ręce do kieszeni kurtki – Co u siostry? – spytał jakby od niechcenia, jednak zdradzała go niepewność - Jak Szwecja? – przymknął oko, kiedy wzmógł się wiatr.

- Interesuje cię to? – odparłam z wyraźnym zarzutem na ustach. Ciężko było mi ukryć oburzenie i niedowierzanie, więc mocniej zacisnęłam dłonie na aparacie, przewieszonym przez szyję.

- Pytam z grzeczności – chrząknął i rozejrzał się pospiesznie dookoła – Muszę lecieć, trzymaj się.

- Do zobaczenia.

Obserwowałam uważnie jego oddalającą się sylwetkę, zdając sobie sprawę, że wkrótce znowu się zobaczymy. I to będzie noc, w której postawię wszystko na jedną kartę. Przebywanie obok niego przyprawia mnie o gęsią skórkę, jego głos jest kojący, uśmiech to lek na wszelkie zmartwienia. Pożądam go każdą częścią swojego ciała i wiem, że prędzej czy później przebiję się przez ten jego mur. A wtedy w końcu będziemy mogli być razem.

 

 

W głowie szumi mi już od nadmiaru alkoholu, jednak moja koordynacja jest nienaganna. Kakofonia dźwięków muzyki, rozmów i tłuczonego szkła unosi się niczym nikotynowy dym w miejskich spelunach. Rozglądam się za znajomą sylwetką, lecz gdzieś w kącie dostrzegam tylko Forfanga. Sączy samotnie piwo z butelki, podpierając ścianę i z melancholią patrzy tempo w dal. W tym momencie podchodzi do niego Kenneth ze swoją dziewczyną i nieco ożywa. Kręcę głową z pogardą i nawet jest mi go trochę żal. Czeka na Ingrid wiernie jak pies, nie zdając sobie sprawy jaką dziwką potrafi się okazać. Niejednokrotnie chciałam powiedzieć mu o tym co widziałam, jednak świadomość, że defacto się wtedy rozstali sprawiała, że nie wiedziałam do końca na jakiej zasadzie dali sobie jeszcze jedną szansę. Wychodzę na zewnątrz dostrzegając stojącego samotnie na ganku Tandego. Stoi oparty o poręcz i zaciąga się mocno papierosem, strzepując jego popiół na ziemię. Staję za jego plecami, choć zdradza mnie stukot szpilek, a on gasi niedopałek i odwraca się gwałtownie. Wstrzymał oddech i zamarł pod wpływem niestosownej bliskości, przez co mogłam zapleść swoje dłonie na jego karku. W blasku księżyca jego tęczówki porażały magnetyzmem, a jego grzywka połyskiwała.

- Caren, co robisz? – przełknął nerwowo ślinę.

- Nie udawaj, że nie wiesz – spojrzałam na niego zalotnie, spod palety długich i gęstych rzęs, a moja prawa dłoń sunęła po materiale jego czarnej koszuli gdzieś na wysokości klatki piersiowej i zahaczyła o guzik. Uśmiechnęłam się dziarsko.

- Daj spokój – zrzucił moje ręce ze swojego ciała i zrobił krok w bok – Rozmawialiśmy już o tym.

- Tak wiem, nie chcesz mnie skrzywdzić – westchnęłam znużona – Nie jestem laską na jedną noc, nic z tego nie będzie – przedrzeźniając go, zaczęłam cytować jego słowa – Słyszałam to już wiele razy. Więc skrzywdź mnie Daniel. Złam mi serce, zerżnij, a potem olej, zapomnij jak mam na imię, cokolwiek, ale …

- Caren, to się nie uda – wycedził dobitnie przez zaciśnięte usta i potarł flegmatycznie czoło.

- Naprawdę ci się nie podobam? – spytałam z niedowierzaniem, parskając. Podeszłam do niego bliżej i dotknęłam dłonią jego krocza – Nie podniecam? – rozpięłam rozporek i wsunęłam rękę w głąb. Zamarł z rozwartymi ustami, by po chwili, kiedy usprawniłam ruchy dłoni, jęknąć rozkosznie i przymknąć powieki. Chwyciłam jego rękę z balustrady i włożyłam pod bluzkę w okolicy dekoltu, by następnie ścisnąć ją na swojej piersi. Wykrzywił jednak twarz w dziwnym grymasie.

- Proszę – mruknęłam błagalnie, wpijając się w jego zaciśnięte usta.

- Kurwa! – wrzasnął i odepchnął mnie od siebie, obrzucając pretensją w spojrzeniu – Pojebało cię do reszty? – ściągnął złowrogo brwi, zapinając swój rozporek.

- Co jest ze mną nie tak? – spytałam niemal płaczliwym tonem, kiedy swoim zachowaniem przeciął moje serce ostrym nożem.

- To nie z tobą jest coś nie tak. Jesteś piękna i mądra, ale to we mnie jest problem. Nie mogę, nie potrafię i nie chce, Caren.

- Dlaczego?

- Zależy mi na kimś – jego kruchy szept storpedował moje ciało. Czułam się jakby ktoś przystawił mi broń do skroni.

- To gdzie ona jest? Jakoś jej tu nie widzę.

- Chyba nie jesteśmy sobie pisani.

- No i ? – potrząsnęłam głową – Nie żyjesz przecież w celibacie – parsknęłam – Czego mi brakuje?

- Niczego.

- Czym różnię się od innych?

- Jesteś … - zawahał się, nieco obawiając się mojej reakcji – Jesteś jej siostrą.

- Słucham? – żachnęłam się i otworzyłam ze zdziwienia usta. Poczułam się jakby ktoś dał mi w twarz wymierzony, siarczysty policzek – Nie wierzę! – roześmiałam się panicznie, łapiąc za twarz i kręcąc głową. To był koszmar, sen na jawie, chciałam jak najszybciej się obudzić. Moje serce pękało centymetr po centymetrze, bo w oczach blondyna na próżno szukałam choćby cienia kłamstwa. Był porażająco szczery, do tego stopnia, że potarł moje ramie nieco pocieszająco.

- Przecież ona ciebie nie kocha – popatrzyłam na niego z politowaniem – Nic do ciebie nie czuje, poza odrazą. Wiesz co o tobie mówi? A poza tym wróciła do Johanna.

- Wiem – jego półuśmiech był gorzki – Ale to nie zmienia tego co czuję. Od bardzo dawna. Caren mówię ci to tylko dlatego, żebyś przestała robić sobie nadzieję i nie marnowała na mnie więcej czasu. To się nie uda. Posłuchaj, faceci się o ciebie zabijają i …

- Ale ty nie.

- Nie będę przepraszał za to co czuję, Caren.

- Johann wie? – zdradził mnie zuchwały błysk w oku, gdyż zaczął przyglądać mi się badawczo.

- Co?

- Że przeleciałeś mu dziewczynę? – spytałam z teatralnym odkryciem.

- O czym ty…

- Widziałam was – przez twarz przemknął mi triumfalny uśmiech – On nie wie, prawda?

- I się nie dowie – warknął, ściskając mój łokieć zbyt mocno, przez co syknęłam z bólu. W jego oczach widziałam determinację pomieszaną z lekką obawą. Prosiła go, żeby nikt o tym się nie dowiedział, a on z pewnością jej to obiecał. Co za naiwny, żałosny kretyn!

- Jeszcze zobaczymy – kpiarski ton osiadł na moich ustach.

- Nie zrobisz tego – oznajmił z pewnością.

- Bo? – przechyliłam głową, wsłuchując się z zainteresowaniem w jego argumentacje.

- Bo ci się to zupełnie nie opłaca.

Uniosłam z powątpiewaniem brwi, zachęcając go tym samym do kontynuacji.

- Jak się rozstaną, to zawsze będzie istniała większa szansa, że jednak będziemy rodziną.

Przetrawiłam sens jego słów, choć zupełnie irracjonalny, rozwścieczył mnie do granicy moich możliwości.

- Nienawidzę cię! – krzyknęłam i tupnęłam nogą – Nienawidzę jej! Jesteście siebie warci!

- Caren! – zawołała za mną, ale trzasnęłam już tylko frontowymi drzwiami.

 

 

 

Podpierałam zimne mury budynku, w ciemnym i ponurym zaułku na obrzeżach Oslo. Spojrzałam na zegarek i niecierpliwie przestąpiłam z nogi na nogę, przeklinając w myślach największą wadę Andersa. Jego nienaganną niepunktualność. W końcu wyszedł zza zakrętu i podążał w moją stronę z dłońmi wsuniętymi w kieszeń kurtki. Wyciągnął z niej kilka zawiniątek, a kiedy sięgnęłam po nie w jego stronę, zrobił unik i chowa je za plecy.

- A kasa? – zadarł podbródek i popatrzył na mnie wyczekująco.

- Jeszcze nie skończyłam z poprzednim pakunkiem.

- To po co bierzesz następny? – pociągnął nosem i ogląda się dyskretnie na boki – Dla siebie? Caren, przestań świrować. Ostatnio chyba zaczynasz powoli tracić kontrolę.

- A ty co się o mnie tak troszczysz? – ze zdziwienia zmarszczyłam czoło – Miłosierny samarytanin się znalazł.

- Za chwilę nim będę, jeśli dam ci kolejna działkę, bez zaliczki.

- Co tam masz?

- Amfa, meta, koka, mefedron, ectsasy.

- Dzięki – obieram woreczki i wspinając się na palce, całuje go przelotnie w policzek pokryty zarostem.

- Jak tam szef? Ochłonął już po tej awanturze, którą zrobiła mu żona?

- Wiesz, że to było dla niego na rękę. Lepiej mieć kochankę, niż kochanka. Ale chyba niespecjalnie cię po tym lubią na planie, co?

- Walić ich – wzruszyłam bezwiednie ramionami – Niech sobie plotkują, ja wiem jaka jest prawda.

- Kłamstwo obiegnie cały świat, zanim prawda zdąży założyć buty.

- Nie obchodzi mnie reputacja na osiedlu – parsknęłam – Ludzie pogadają i przestaną.

- Uważaj, Caren – w jego głosie usłyszałam szczerą troskę – Magnus nie lubi brania na kredyt.

- Przecież wiem, spokojnie wyluzuj – potargałam dłonią jego włosy i mrugając okiem, obróciłam się na pięcie, podążając prosto na imprezę. Nic bardziej mylnego. Wieść o tym, że mam romans z producentem zbiegła się w czasie z artykułem o moim rzekomym związku z Jorgensenem, od którego odcinałam profity. Nie sądziłam, że bulwarowe plotki obiją mi się czkawką i uwierzą w nie moi właśni rodzice.

 

 

 

Zwinęłam banknot w rulonik i wciągnęłam nosem niemalże idealnie prostą ścieżkę, którą wysypałam na krawędź umywalki. Korzystałam z męskiej, ponieważ do damskiej wciąż była ustawiona długa kolejka. Obraz lekko się zniekształcił, ale po chwili poczułam jeszcze większą potrzebę zażycia nieco większej dawki. Pragnęłam zagłuszyć wewnętrzny ból i upokorzenie, ten skowy duszy i wyjące z rozpaczy serce. Pragnęłam zatopić się w szarości, bylejakości i marazmie. Nic nie odnajdywałam już w niczym sensu, a fotografia, malowanie, aktorstwo powoli wysysało z mojej artystycznej duszy całą radość. A raczej pobudziło wszystkie wewnętrzne demony. Od zawsze byłam bardziej wrażliwa, melancholijna i rozmarzona. Snułam przed snem setki scenariuszy urzeczywistniające moje marzenia. Dlatego przed całym światem grałam silniejszą, niż byłam. Chyba zaczęłam czuć przyjemne ciepło i ogarniający mnie spokój.

- Co ty robisz? – usłyszałam męski głos za plecami, który rozpoznałam bezbłędnie niemal natychmiast.

- Chcesz? – wytarłam zamaszyście wierzchem dłoni nos i pomachałam Forfangowi zachęcająco woreczkiem przed oczami, unosząc sugestywnie brwiami.

- Nie przesadzasz? Nie za często? – wysyczał złowrogo i chwytając za foliowe opakowanie, spuścił całą zawartość do ścieków.

- Brawo, idioto - ironicznie klasnęłam w dłonie.

- Ogarnij się, Caren.

- Ty się ogarnij – moim ciałem wstrząsnęło parsknięcie – Jesteś taki cholernie nudny Johann – utyskiwałam znużonym tonem – I w dodatku pantoflarzem.

- Lepiej mieć na głowie pantofel, niż rogi.

- To mamy podwójną koronację – parsknęłam niepohamowanym śmiechem i po kilku próbach, wciąż nie mogłam się opanować.

- O czym tym mówisz? – rzucił zmęczony, zupełnie nieświadomy otaczającej go rzeczywistości. Wszystko to na czym budował swoje przekonanie i uczucie to jedynie złudzenie.

- Może lepiej zamilknę – uznałam, strofując sama siebie – Albo nie! Będzie śmiesznie – wzruszyłam ramionami – Tak w skrócie. Moja siostra, a twoja dziewczyna to dziwka.

- Co ci takiego zrobiła, że tak o niej mówisz? Wiesz, że zrobiłaby dla ciebie wszystko.

Jego słowa i sposób w jaki je wypowiadał zmierziły moje całe ciało, aż po krańce nerwów.

- Wiesz, w sumie nie wiem komu zrobiła większe gówno, tobie czy mnie, hmm – podrapałam się teatralnie po brodzie i ze ściągniętymi brwiami skrupulatnie się nad tym zastanawiałam.

- Do brzegu, Caren – westchnął poirytowany szatyn, wbijając we mnie swoje szare tęczówki.

- Zdradziła cię.

Cisza. Pierwsza faza to szok.

- Kłamiesz – pokręcił przecząco głową.

- Uwierz, chciałabym, ale nie w tym wypadku.

- Nie wierzę.

Druga faza wyparcie.

- Szkoda, że ci tego nie nagrałam – uniosłam ręce ku górze, obwiniając siebie, że wpadłam na to dopiero po fakcie – Widziałam ich, Johann – założyłam ręce na krzyż – Wtedy na tej imprezie co się pokłóciliście.

Spuścił delikatnie głowę, jego zbolała twarz zarysowała się w ostrzejszych barwach, a pięść zacisnęła, aż do zbielałych kłykci. Bezbłędnie wywnioskowałam, że nastąpiła akceptacja.

- Z kim? – wymamrotał, oddychając co raz ciężej.

- Z Danielem.

- Jakim?

- Jak to z jakim – uniosłam do góry brwi i oznajmiłam z oczywistością – Z Tande! Wiedziała, że on mi się podoba, że o nikim innym nie marzę, nie śnie. Ciągle mi go obrzydzała, ale to wcale nie przeszkodziło jej rżnąć się z nim chwilę po tym jak się pokłóciliście. Jezu! Powinna wtedy jeszcze myśleć o tym, żeby za tobą pobiec, albo zadzwonić, a ta przebrzydła żmija sapała mu do ucha! A on nawet mnie nie chce dotknąć! Cholera!

Nie zauważyłam, kiedy na czole Forfanga uwydatniła się mała pulsująca żyłka, jak gotował się wewnętrznie i z przejęciem słuchał każdego mojego słowa. Dopóki nie wyrwał gwałtownie z miejsca, a ja za nim. Próbowałam go zatrzymać, ciągle zadając mu to samo pytanie, jednak jedynie je ignorował. Przystanął przed Danielem rozmawiającym z jakąś uroczą, śliniącą się do niego dziewczyną, a ja zatrzymałam się kilka kroków za nim. Niemal bez słowa, a jedynie z wyzyskiem na ustach wymierzył mu soczystego prawego sierpowego. Blondyn odskoczył, łapiąc się na nos, z którego kapały pojedyncze krople krwi. Zachwiał się lekko na nogach, a kiedy popatrzył na zakrwawioną dłoń, którą odstawił od nosa, spojrzał na swojego agresora z niezrozumieniem. Od razu pomiędzy nimi stanął Kenneth, próbując uspokoić obie strony. Johann skinął głową, lecz Daniel jedynie strącił jego rękę, niemal ją wykręcając.

- Odjebało ci? Za co?

W tym momencie wyłoniłam się zza pleców Johanna, a na twarzy Daniela wkradła się konsternacja.

- Za to, że dobierasz się do niej – skinął na mnie – bez jej zgody.

Jego słowa wprawiły mnie w zakłopotanie, a po grupce przyglądających się sytuacji gapiów przebiegł przeciągły szmer. To zdanie wywołało niemałe poruszenie i z pewnością nieco ugodziło w jego wizerunek. Blondyn pokręcił głową z niedowierzaniem – Wiesz już za co – tym razem rzucił mu wymowne spojrzenie. Przeprosił świadków zdarzenia za swojez zachowanie i obrócił się na pięcie, ruszając pospiesznie do wyjścia. Podążyłam jego śladami ze zdezorientowaniem tuż za nim, posyłając jedynie w stronę Tandego kpiarski uśmiech. Musiałam przyznać przed sobą, że wcale nie było mi go żal. Wręcz przeciwnie, patrzenie jak ucierpiał sprawiało mi nie małą satysfakcję.

- Czemu to powiedziałeś? – spytałam, pociągając szatyna za ramię. Nie rozumiałam dlaczego skłamał i wymierzył w blondyna fałszywe oskarżenie.

- Bo to gorzej brzmi i z pewnością szybko się rozniesie, wolałbym, żeby nie plotkowano o tym, że moja dziewczyna puściła mnie bokiem, po za tym, po części to też było za ciebie i twoją krzywdę. Chyba mu się należało za wszystkie twoje uronione łzy?

Pamiętam, że w tym momencie pierwszy raz popatrzyłam na Johanna inaczej, niż zwykle. Moje wyobrażenie o nim sprowadzało się jedynie do sporadycznych sytuacji, w których zawsze zachowywał nienaganne maniery i etykietę. Zawsze był dla mnie nieco zbyt sztywny, przez co sądziłam, że dobrali się pod tym względem z Ingrid, idealnie. Dzisiaj uwolnił z siebie bestię. Pokazał nieco mroczniejszą stronę swojej natury, tak głęboko skrywaną i chowaną, a być może i blokowaną.

Wyszliśmy na zewnątrz, a szatyn przetarł dłońmi twarz.  Syknął jednak, kiedy spojrzał z wykrzywionymi ustami na swoją prawą dłoń. Wyciągnęłam papierosa i włożyłam go do ust, po czym zapaliłam zapalniczkę.

- Trzeba obłożyć lodem – oznajmiłam, dotykając z zatroskaniem czerwone kostki pięści skoczka. Znieruchomiał, kiedy sunęłam nieśmiało po fakturze jego skóry. Dmuchnęłam dymem w bok, a szatyn podniósł na mnie swój wzrok.

- Nic mi nie będzie – uspokoił mnie swoim delikatnym uśmiechem. Poczułam przyjemny zapach jego perfum, niesiony wraz z podmuchem wiatru, który dotarł do moich płuc - Masz więcej tych… woreczków?

- Może mam, może nie, to zależy – odparłam z przekąsem, zaciągając się jeszcze raz i dostrzegając w jego tęczówkach błysk w źrenicy.

- Masz ochotę na tequile i blanta? – jego niski głos, zabrzmiał inaczej niż dotąd, tak głęboko i pociągająco, a w dodatku magnetycznie. Zerknął przelotnie na moje usta, które zaczęłam oblizywać krańcem języka. A kiedy z powrotem wymierzył we mnie swoimi stalowymi tęczówkami, uśmiechnęłam się zachecajaco.

- Mam ochotę na blanta, seks i blanta – dmuchnęłam kłębem dymu prosto w jego twarz. Pstryknęłam petem gdzieś na bok, a kiedy rozproszone opary opadły, powietrze pomiędzy nami zadrżało. Otaksował mnie w przenikliwej ciszy swoim niejednoznacznym spojrzeniem, a ja nieznacznie wciąż przechylałam głowę w jego kierunku.

- A seks, blanta i seks? – wyszeptał, kiedy prawie opierałam się o jego czoło.

 

 

Nie wiem czy tamtego wieczora połączyły nas tak samo złamane serca, czy złość na Ingrid, ale nie potrafiliśmy przestać. Mijały dni, tygodnie, a nasze nocne, potajemne spotkania stały się rytuałem. Obydwoje byliśmy samotni i próbowaliśmy wypełnić tą przygnębiającą pustkę i wyrwę w sercu. Orgazm był lepszy rozwiązaniem, niż ronienie łez w poduszkę. Zasypiając w jego ramionach nie czułam też chłodu pustego miejsca obok. Wygnieciona pościel po drugiej stronie tuż nad ranem przypominała o tym, że nie zasypiałam w objęciach samotności. Nie rozmawialiśmy zbyt wiele ani o Danielu ani Ingrid. Wiedziałam tylko, że dzięki temu bolało mniej. Pozwalaliśmy sobie spełniać swoje wzajemne fantazje i rzeczy, których jeszcze nigdy nie próbowaliśmy. Przez chwilę poczułam nawet, że ten z pozoru prosty układ sprawia nam co raz więcej radości i obydwoje nieco odżyliśmy. Z przyjemnością wróciłam na plan, myślałam, że może w końcu wrócę do Veloartu malować,  a nawet miałam pomysł na sesję fotograficzną. Nawet Johann z większą radością podchodził do między sezonowego treningu, roztaczając śmiałe plany na nadchodzący sezon. Prozaiczna sielanka trwała do czasu, kiedy sprawy powoli wymykały się spod kontroli. Johann formalnie wciąż nie miał zamiaru zostawić Ingrid, chociaż nigdy o tym nie rozmawialiśmy, powoli zbliżał się termin jej rychłego powrotu i niekiedy wyczuwałam lekką nerwowość skoczka. Rodzice wprost nie mogli się doczekać powrotu swojej ukochanej córki, ale gwoździem do trumny był jednak Daniel Andre Tande. Blondyn na jednym z umieszonych na portalu społecznościowym filmiku brzdękał na swojej gitarze ckliwą melodię podśpiewując przy tym swój własny autorski tekst. Słowa piosenki jednoznacznie wskazywały, że muzyka którą stworzył jest dedykowana Ingrid. O ironio, tworzył własny akompaniament nieszczęśliwie zakochanego pomiędzy odwiedzającymi go dziewczynami.

Johann odchylił moją głowę, luzując uścisk i wyplątując rękę spomiędzy moich włosów. Wstałam z kolan i splunęłam do umywalki, przemywając woda usta, kiedy Forfang jeszcze odczuwał ostatnie tchnienia porannej przyjemności.

- Chodź, zrewanżuję się – objął mnie od tyłu i wymruczał do ucha, skubiąc jego płatek. Jego rozpalone jak zmysły dłonie, błądziły po linii moich bioder, a usta sunęły po nagim ramieniu.

- Zaraz przyjdę.

- Jesteś piękna – stwierdził z pełnym podziwu głosem, a w jego roziskrzonych i roześmianych tęczówkach zapłonął żar – Najpiękniejsza.

Przygryzłam z zawstydzeniem dolną wargę i pocałowałam skoczka, po czym poprosiłam, żeby dał mi chwilę na odświeżenie. Kiedy zamknął drzwi dopadłam do moje saszetki, z której wyciągnęłam test ciążowy. Przeklęłam w myślach samą sposobność, że muszę go używać. Modliłam się w duchu, żeby spóźniająca się znacznie miesiączka nie miała z tym nic wspólnego. O wiele bardziej wolałam usłyszeć od lekarza o torbielu przeznaczonym do operacji, lub innym schodzeniu. Wypakowałam go i postępowałam zgodnie z instrukcją. Następnie odstawiłam na brzeg blatu i niecierpliwie odczekałam określony czas. Przygryzałam nerwowo paznokcie, a w między czasie próbowałam głęboko odetchnąć, gdyż odczuwałam na piersi ogromny ciężar.

- Wszystko w porządku? – usłyszałam podniesiony głos Johanna, kiedy spojrzałam na wynik. Nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa. Serce biło mi jak oszalałe, dłonie zaczęły drżeć, a na czole wystąpiły krople potu.

- Cholera! – zaklęłam siarczyście uderzając leżącą pod ręką szczoteczką w tafle lustra. Niepokojący dźwięk sprawił, że szatyn wszedł do łazienki, a ja obróciłam się w jego stronę przestraszona. Zapomniałam z nerwów zamknąć drzwi za co właśnie karciłam się w myślach.

- Caren, nic ci nie jest? Jesteś strasznie blada, dobrze się czujesz? – spytał zaniepokojony, przyglądając mi się badawczo. Próbowałam zakryć plecami ten nieszczęsny, cholerny kawałek plastiku z pozytywnym wynikiem.

- Nie – rzucił jedynie, kierując wzrok na kosz, z którego wyłaniało się opakowanie z ilustracją radosnego dziecka – Tylko mi nie mów, że … - przełknął niespokojnie ślinę i podszedł bliżej odpychając mnie na bok. Spojrzał na test i zamrugał kilkukrotnie oczami – Dwie kreski to …

- Jestem w ciąży, Johann – wypowiedziałam to na głos z ciężkim westchnięciem.

- Jak to możliwe? – wyszeptał, wciąż będąc w szoku.

- Serio?

- Nie o to mi chodzi, miałem na myśli to, że przecież się zabezpieczaliśmy i uważaliśmy, przynajmniej staraliśmy się. Cholera!

Pragnęłam podskórnie, żeby mnie przytulił, objął ramieniem i powiedział, że wszystko będzie dobrze.

- Spokojnie – zmiażdżył usta z oczami rozmiaru pięciozłotówek – To na pewno jest dopiero początek, na pewno nie dwunasty tydzień, pójdziesz do lekarza i będzie po problemie.

- Problemie – powtórzyłam za nim głucho, jednak swój ton okrasiłam pretensją, prychając przy tym na koniec. Usiadłam bezradnie na desce toaletowej.

- A jak to nazwiesz? W naszej sytuacji to problem. Usuniesz zanim Ingrid wróci – potarł dłonią usta, wciąż panicznie nad czymś rozmyślając.

- Jasne.

- O co ci chodzi? – przystanął, przestając ciągle chodzić w kółko i zmarszczył czoło – Chyba nie chciałaś urodzić.

- Nie, nie chciałam – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Wtedy Johann przykucnął przede mną i chwycił moje dłonie w swoje.

- Hej, będą tam przy tobie – potarł z troską kciukiem mój policzek i spojrzał na mnie z troską.

Wiedziałam już wtedy, że po powrocie Ingrid nie będziemy się spotykać. Byłam substytutem, zastępstwem. Być może wciąż wyobrażał sobie ją. Poczułam się z tym naprawdę źle. Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę na początku, jednak z każdym kolejnym dniem przywiązywałam się do niego jeszcze bardziej. Johann wymierzył Ingrid największa możliwą karę sypiając ze mną. Ze mną nie miało to nic wspólnego i wszystkie słowa jakie wtedy do mnie kierował, nie znaczyły zupełnie nic. Chociaż po raz pierwszy to w jego ustach byłam lepsza od niej, najlepsza.

 

 

Po kilku dniach ochłonęłam i podjęłam jedną z najważniejszych decyzji. Zdecydowałam, że urodzę to dziecko. Nie wiem na ile kierowały mną instynkty macierzyńskie, wizja jakiejś przyszłości, a na ile sytuacja wpisywała się w idealny plan rozwalenia życia Ingrid i Johannowi. Nie łudziłam się, że skoczek ze mną zostanie czy wybierze. Nie pozostawi nas bez pomocy, jednak i tego ode niego już nie oczekuję. Po kłótni, w której dowiedział się, że nie usunę ciąży wybuchnął niepochamowaną złością. Wykrzykiwał, że niczego mi nie obiecywał, że od początku wiedziałam na co się piszę, że tylko skrzywdzę to dziecko, które nie będzie miało pełnego, normalnego domu. Jednak zupełnie mnie to nie obchodziło. Wizja samotnego macierzyństwa, pieluch, kupek i kaszek zdawała się być niską ceną za armagedon jaki spotka moją siostrę. Jednak muszę przyznać, że po pierwszej wizycie kontrolnej na usg, przyzwyczaiłam się do myśli, że wewnątrz mnie rozwija się mały człowiek. Nawet w myślach co raz częściej zaczęłam używać liczby mnogiej. Później Forfang próbował się ponownie ze mną kontaktować i porozmawiać. Widać było, że jego emocje również opadły, jednak nie wiele zmieniło się jego zdanie. Pomyślałam wtedy, że z czasem zaakceptuje sytuację. Pierwszym tego zwiastunem było jego zapytanie, czy ciąża rozwija się prawidłowo. Mimo to wciąż był tchórzliwym, parszywym gnojkiem, który wieść o dziecku krzyżującym mu wszystkie plany, potraktował jak rozżarzony kamień. Wtedy myślałam, że dam radę. Ale zaczęły pojawiać się kolejne problemy. Frorfang próbował mnie przekupić, abym milczała na temat tego kto jest ojcem mojego dziecka, na domiar złego po poinformowaniu ekipy o moim stanie, usłyszałam, że to zbytnia komplikacja i nie będą rozszerzać mojego wątku o ciążę, dlatego zamierzają niebawem się ze mną pożegnać. Wizja wylądowania na bruku nie była zbyt zachęcająca. Magnus przypomniał sobie o pieniądzach za towar, o którego istnieniu zupełnie zapomniałam, ponieważ w większości rozdawałam go kilka tygodni temu na imprezach przypadkowym ludziom za nic. Gigantyczna suma sprawiała, że nie mogłam jej nawet od nikogo pożyczyć. W dodatku ta podła świnia posunęła się nawet do zastraszenia mnie przysyłając mój nieubłagany deadline na tle małej, dziecięcej trumienki. Wtedy z pomocą zdawał się przyjść Forfang, jednak jego ultimatum było jasne. Miałam pozbyć się ciąży. Pierwsze ostrzeżenie od Magnusa dostałam pewnego wieczora, kiedy wracając do domu, poturbowało mnie kilku jego zbirów, nie szczędząc sobie kopniaków w brzuch. Przy rodzinnym stole nikt nie zauważył nawet mojego podłego nastroju. Była w ciąży. Bez pracy. Z długiem u ludzi, u których nikt by tego nie chciał. Z zaciskającą się pętlą na szyi. Ojciec mojego dziecka nie chciał już nie tylko owocu naszego romansu, ale także i mnie. A rodzice? Rodzice snuli dalekosiężne śmiałe plany. Mój angaż do serialu był dla nich niczym, liczyły się tylko nagrody Ingrid i jej durne teksty w gazetach, a jakiś debiut w regionalnej telewizji za mikrofonem był punktem głównym dnia. Mama i tato zaczęli rozważać, że po powrocie Ingrid ze Szwecji szykują się chyba zaręczyny z Johannem. Nie omieszkali dokonać już wyboru sali, omówić liczbę gości i kogo z kim nie sadzać przy stole. A nawet co bardzo mnie rozbawiło zaczęli wyobrażać sobie jak będą wyglądały ich wnuki. Mieli nadzieję, że odziedziczą nieco cech po Forfangach. Kiedy się przemogłam i przytłoczona tym wszystkim chciałam zabrać w końcu głos, nawet mnie do niego nie dopuścili. A nawet skrytykowali, że po mimo, że jestem starsza to wciąż nie przedstawiłam im godnego kandydata, ale zbytnio się temu nie dziwią, ponieważ ponoć od kilku dobrych dni odstraszam wszystkich miną. Pobiegłam na górę do pokoju i wybrałam numer, który miał być moją ostatnią deską ratunku.

- Potrzebuję z kimś porozmawiać, Daniel – oznajmiłam płaczliwym tonem.

- Caren, proszę cię – westchnął – Znowu? Nie zmęczyły cię już te podchody?

- Ale ja chciałam, tylko …

- Nie nabiorę się na to. Na tą sztuczkę, ciebie w potrzasku, żeby tylko wykorzystać okazję. Mam ci to nagrać? Nie kocham cię.

Rozłączył się i dokładnie w tamtym momencie coś we mnie pękło. Nienawidziłam Ingrid z całego serca. Chciałam dać im nauczkę, chciałam dać im wszystkim nauczkę. Nie byliście tego warci, ale chciałam to jednoznacznie upozorować. I zostawić wiadomość. Jasną i klarowną. Wyciągnęłam z szuflady zielony zeszyt ze złotymi ramkami. Otworzyłam wino i wyciągnęłam z ostatniego woreczka kilka tabletek i parę proszków. Wklepałam w google jedną frazę : przedawkowanie, ile wziąć, żeby cię odratowali po czasie.

 

 

 





Nastęny ostatni.

czwartek, 7 stycznia 2021

Akt ósmy

 

Po mimo orzeźwiającego prysznica, wciąż czułam na swojej skórze zapach Daniela. Tak jakby jej faktura była na dobre przesiąknięta, niczym kurtka papierosowym dymem. Związałam włosy w kitkę i splunęłam do zlewu resztki pasty do zębów. Odkręciłam kran i nabierając wody do buzi, podniosłam spojrzenia na taflę lustra, ubrudzoną kilkoma smugami. Miałam sińce pod oczami, szarą zmęczoną skórę, oczy pozbawione blasku i smutny wyraz twarzy. Wytarłam dłonie w bawełniany ręcznik i przymknęłam powieki na dłuższą chwilę, wciąż odtwarzając w pamięci intensywne obrazy wczorajszej nocy. Weszłam do swojego pokoju i zamknęłam drzwi na klucz. Oparłam się o nie i głośno westchnęłam ciężko, doskonale zdając sobie sprawę, że to już koniec. Sięgnęłam po zeszyt w zielonej oprawie i popchnęłam złotą ramkę. Kartkuję, do czasu aż moje dłonie napotykając nierówną fakturę papieru. Przełykam głośno i nerwowo ślinę, a oczy panicznie przyglądając się temu miejscu z niedowierzaniem. Nie ma. Nie ma dalszego ciągu. Kartki zostały pośpiesznie i niedokładnie wyrwane, a na ich strzępach, pozostały jedynie pojedyncze litery z początku linijek .To niemożliwe, żeby były ich pozbawione od początku, chociaż nigdy nie odważyłam się przekartkować go do końca. Wezbrana złość pchnęła mnie do rzucenia pamiętnikiem o podłogę z bezradnym wrzaskiem. Osunęłam dłonie na biurko i wtuliłam w nie twarz, roniąc w przypływie bezsilności kilka łez. Niemoc nie trwała jednak zbyt długo, ponieważ w moich żyłach zaczęła płynąć nieposkromiona złość. Zbiegłam na dół po schodach, robiąc tyle hałasu, że siedzący w salonie rodzice od razu podnieśli na mnie swoje zaniepokojone spojrzenia.

- O, przypomniałaś sobie gdzie mieszkasz – rzuciła kąśliwie matka, rozłożona na kanapie z kieliszkiem wina w ręku.

- Coś się stało? -  tato siedzący w fotelu przy kominku, spojrzał na mnie znad gazety.

- Czy ktoś wchodził do mojego pokoju? – spytałam, a oni popatrzyli po sobie zdezorientowani - Kiedy mnie nie było?

- My, sprawdzić czy czasem cię nie ma – odpadł z oczywistością, ściągając z nosa okulary i nadgryzając nausznik.

- A ktoś poza wami?

- Nikt - ojciec prychnął i pokręcił głową na nonsens zadanego przeze mnie pytania – Dobrze się czujesz?

- Johann był raz, czy dwa – wybełkotała matka, a po tonie głosu wnioskowałam, że jej stan był więcej, niż wskazujący – Coś ci zostawić, zabrać, czy przynieść, coś takiego.

- Na pewno? Nie miałaś pijackich wizji? – rzucił kąśliwie tato.

- Coś do mnie mówisz?

Zacisnęłam dłoń na poręczy i w pierwszym odruchu chciałam zatelefonować do Daniela, ale wiedziałam, że nie mogę. Byłam niewyobrażalnie wściekła, że już nigdy nie dowiem się co chciała mi powiedzieć i po co to wszystko było. Musiałam zalogować się na konto Caren, a skoro jej laptop zniknął przy policyjnych procedurach, musiałam dokonać tego jedynie ze sprzętu Forfanga. Wyciągnęłam telefon i wysłałam do niego SMSa z prośbą o spotkanie. Zacisnęłam usta w wąską kreskę, ponieważ musiałam w końcu przed samą sobą przyznać, że Johann stał się głównym podejrzanym w sprawie pamiętnika Caren i wydawał się co raz bardziej zaplątany w sprawę jej samobójstwa. Wzdrygnęłam się na samą myśl, że mogło to się okazać prawdą. Tknęła mnie jednak wątpliwość, którą musiałam natychmiast rozwiać. Wysłałam Sonji zdjęcie auta wciąż mojego chłopaka.

Ja: Czy to auto widziałaś pod Veloartem? Tym, ktoś przyjeżdżał po Caren?

Sonja: Chyba, jest podobne na pewno, ale nie zapamiętałam dokładnie modelu.

Ja: Masz może kamery przed pracownią?

Sonja: Niestety nie.

Zaklęłam w myślach i przeczesałam nerwowo włosy.

Ja: A ten chłopak? Czy to mógł być on?

Załączyłam zdjęcie Forfanga w przeciwsłonecznych okularach i w bluzie z kapturem zarzuconym na głowę.

Sonja: Nie wiem, naprawdę, praktycznie go nie widziałam. Podobna postura, jak setki innych. Przepraszam, ale nie chcę mieć już z tym nic wspólnego.

Ja: Jasne, dzięki. Dobrej nocy.

Sonja: Wzajemnie.

Przystawiłam telefon do ust próbując sobie to wszystko jakoś logicznie poukładać, jednak abstrakcja tego wszystkiego co działo się przez kilka ostatnich dni, nie pozwalała na jakiekolwiek logiczne wnioski. Iphone zawibrował, a ja spojrzałam na ekran, na którym widniała wiadomość od skoczka.

Johann: Chyba powinniśmy. Będę za pięć minut.

 

 

Zarzuciłam różową bluzę na ramiona i wyszłam z domu. Stawiając krok poza progiem już dostrzegłam nieco oddalone od naszej posesji, zaparkowane niechlujnie auto szatyna. Stał oparty o jego maskę, a dłonie miał nonszalancko wsunięte do kieszeni spodni. Dłubał czubkiem buta w twardej ziemi i pojedynczych źdźbłach trawy. Podeszłam w jego kierunku ostrożnie i powoli stawiając kroki, wciąż układałam sobie w myślach jak zacząć rozmowę i co konkretnie powiedzieć, ale wypełniała ją jedynie pustka. Stanęłam w końcu naprzeciwko niego, a on poniósł na mnie swoje szare tęczówki i wymierzył we mnie nieopisanym wyrzutem, kłębiącym się w ich czeluściach.

- Już? – zapytał retorycznie i uśmiechnął się gorzko – Już się stęskniłaś? Wybzykał cię chociaż porządnie? Czy mam poprawić?

- Nie wiesz co się wydarzyło Johann – pokiwałam głową z pełnym pasji zaprzeczeniem i tonem niesprawiedliwie osądzonej.

- Owszem! Bo nic mi nie powiedziałaś, że jakiś paskudny typ każe rozprowadzać ci narkotyki – zarzucił z pretensją sączącą się z jego ust i wycelował we mnie swój wskazujący palec.

- Skąd ty to .. – nie próbowałam nawet ukryć zaskoczenia malującego się właśnie na mojej twarzy.

- Bo Caren robiła to samo – westchnął i przyłożył dłonie do ust, próbując ważyć uważnie słowa – Bo jej wtedy pomogłem z tego wyjść. A tak w ogóle Ingrid, to nie zostawiaj pijanej matki samej w domu, pod nieobecność ojca. Wiesz, że ten cały Markus, Magnus czy jak on się tam nazywa kręcił się koło waszego domu? Nie wiesz, bo wolałaś zabawiać się z Tande – pociągnął nosem i prychnął - I nawet się nie odezwałaś, kiedy do niego przyjechałem. Udawałaś, że cię tam nie ma i do domu na noc też nie wróciłaś.

- Pomagał mi.

- A ja nie mogłem? – prychnął oburzony, ściągając brwi i wskazując na siebie dłonią i odrywając się od maski samochodu.

- Nie odbierałeś telefonu – próbowałam się usprawiedliwić – Poza tym, ciągle coś przede mną ukrywałeś! – warknęłam w jego stronę i założyłam ręce na krzyż – Widziałam wiadomość, że od kogoś pożyczyłeś pieniądze, potem odkryłam, że wysyłałeś anonimowe maile Danielowi, a teraz mówisz mi, że wiedziałeś, że Caren bierze? – kręcę z niedowierzaniem głową i zamieram z rozwartymi ze zdziwienia wargami.

- Kurwa! – kopnął z całej siły w koło samochodu i obrócił się na pięcie – Pieniądze pożyczyłem, żeby – oblizał koniuszkiem języka usta – żeby pomóc Caren. Bo mnie o nie prosiła. Miałam im oddać sporą sumę – wysyczał przez zęby i potarł dłonią po twarzy – Nic ci nie mówiłem, bo sam chciałem się tym zająć, żebyś się nie musiała w to mieszać. To nie są żarty, Ingrid. I tak, pisałem do tego dupka te wiadomości, bo naprawdę myślałem, że jest ojcem dziecka. To, że badania to wykluczyły nie zwalniało go z kręgu moich podejrzeń, bo wiem, że z nią sypiał. Nie miej złudzeń, jeśli myślisz inaczej. Ten typ tak ma – dodał z wyraźnym błyskiem triumfu w oczach.

- Mogłeś mi powiedzieć – rzuciłam oschle, a wiatr potargał kosmykami moich włosów wystających mi z kucyka.

- To będzie teraz moja wina? – żachnął się z wyraźnym rozbawieniem – Bo chciałem cię chronić?

- Tak! Bo powinniśmy sobie ufać, mówić prawdę, a jeśli tego nie potrafimy, to…

- To co? Z resztą ty mi mówisz o zaufaniu? O prawdzie? Ty?! – podnosił swój kpiący głos do co raz wyższych decybeli, aż przez jego zęby wystrzeliła ślina – Wiem, że spałaś z Tande w noc, kiedy pokłóciliśmy się o wyjazd – oznajmił spokojniej i zaśmiał się histerycznie – Wiem, bo Caren was widziała. Złamałaś wtedy dwa serca, Ingrid. Moje i swojej siostry – mówił z prawdziwym bólem przepełniającym głos i szklącymi się oczami - Siostry, która cię za to szczerze nienawidziła. A ja Cię kochałem i nadal nie umiem przestać.

Jego słowa zastygły w rozgrzanym powietrzu i ciążyły w przestrzeni pomiędzy nami. Wykrzywiłam twarz w płaczliwy grymas i przymknęłam powieki, do których zaczęły napływać słone łzy. Moim ciałem wstrząsnął cichy szloch, następnie wzdrygnęły się ramiona i zaniosłam cichym płaczem. Po chwili poczułam jak Johann przyciąga mnie do siebie i obejmuje szczelnie swoimi ramionami, kołysząc w rytm tylko sobie znanej melodii.

 

 

Siedziałam na łóżku Johanna, kiedy ten szykował mi na dole kolację. Dał mi chwilę dla siebie, żebym mogła doprowadzić się do porządku i ochłonąć, a następnie ponownie spokojnie porozmawiać. Przetarłam swoją twarz mokrą od łez i niemal susem dopadłam do macbooka skoczka, usytuowanego ciągle w tym samym miejscu na biurku. Powtórzyłam poprzednio wykonane czynności, logując się na konto Caren, jednak w jej poczcie nie znalazłam niczego podejrzanego. W oczy rzuciła mi się jedna anulowana wizyta na zabieg u ginekologa, a następnie potwierdzenie konsultacji usg. Zamarłam z dłonią nad touchpadzie, kiedy uświadomiłam sobie, że Sonja miała rację. Caren nie chciała usunąć ciąży. Rozmyśliła się, dlaczego wiec finalnie pozbawiła życia siebie i swojego maluszka? Zacisnęłam dłoń w pięść, ponieważ ciągle kluczyłam w jednym miejscu. Najwidoczniej Johann zadbał nie tylko o wyczyszczenie swojej poczty, ale mając dostęp do skrzynki mojej siostry, pozbył się tam niewygodnych elementów. Byłam tego więcej, niż pewna. Dlatego w głowie zakiełkował mi jeden pomysł. Musiałam dostarczyć jego sprzęt do rąk mojego kolegi z roku. Był ekspertem w odzyskiwaniu rzeczy usuniętych z twardych dysków, dlatego zaczęłam pokładać w nim wielkie nadzieje. Musi mnie to jednak kosztować bardzo wiarygodnego i trudnego spektaklu. Zamknęłam laptopa i podążyłam do kuchni, w której skoczek lawirował po między blatem, a piekarnikiem. Nastawił go na odpowiednią ilość stopni, po czym wyprostował się i spojrzał mi w oczy. Oczy, w których kiedyś zatopiłam cały swój rozsądek, które przywoływały wszystkie miłe wspomnienia, w których widziałam swoją przyszłość. W jednej chwili dopadła mnie masa wątpliwości. Tłumaczenie Johanna było bardzo logiczne i wciąż prowadziło do ludzi, którzy mieli sporo za uszami. Nie mogłam wyzbyć się jednak przeczucia, że w jakimś sensie Forfang komuś pomaga. Zbyt dużo zbiegów okoliczności. Mimo to nie potrafiłam z taką łatwością przekreślić tylu lat spędzonych razem. Nie był dla mnie obcą osobą i pozostawał choćby sentyment.

- Co z nami, Ingrid? – z jego ponętnych ust padło pytanie przeszywające nie tylko powietrze, ale również moje serce. Wyjące głucho z tęsknoty.

 

 

 

Johann zaproponował, krótką, dwudniową wycieczkę do Bergen i rejs po fiordach z Kennethem i jego partnerką Marit. Ten sposób spędzenia razem czasu miał pozwolić nam nabrać dystansu i wyrwać się ze wszystkiego co w tym momencie było związane z Oslo. Nie rozmawialiśmy więcej ani o Caren ani o Danielu. Ten ostatni był tematem zapalnym, a skoro Forfang zapewniał mnie, że wszystko sobie przepracował, musiałam wykorzystać tą szansę. Był jedynie nieco niepocieszony informacją, którą przedstawiłam mu kilka godzin przed odjazdem. Choć skłamałam, mówiąc, że zalałam niechcący gorącą kawą jego laptopa, wyraźnie niepocieszony uwierzył w moją szczerą skruchę. Dodatkowo obiecałam mu, że zaniosłam go do bardzo zdolnego znajomego i na pewno wszystko naprawi. Nieco zmartwiony szatyn wizją możliwości utraty swoich plików czy zdjęć, przetrawił jednak temat i zaczął pakować swoją torbę.

Rejs po Sognefiord w akompaniamencie malowniczych krajobrazów i urokliwych kolorowych domków w zazwyczaj zimnym i deszczowym Bergen, był niezaprzeczalnie miłą odmianą wśród gehenny minionych dni. W innych okolicznościach, być może byłabym w stanie delektować się widokiem stromych zboczy gór i powłoką obłoków sunących po niebie. Na co dzień nie doceniałam zbytnio uroków norweskich krajobrazów, przyzwyczajona do nich od dziecka, nie wzbudzały we mnie takiej ekscytacji i zachwytu, jak przybyłych tutaj turystów.

Potarłam dłonie muśnięte porwistym wiatrem i założyłam je na krzyż, obserwując stojącego Gangnesa na dziobie motorowego jachtu. Podeszłam bliżej, nie spuszczając wzroku z jego sylwetki, tak nostalgicznej wpatrzonej przed siebie. Jedną rękę wsunął do kieszeni spodni, a w drugiej trzymał piwo. Spuścił głowę ze zrezygnowaniem, a wiatr potargał jego włosy. Przechylił butelkę, a strumień alkoholowej cieczy wylał do wody. Wyczuł moją obecność za jego plecami i obrócił głowę w moją stronę, a ja posłałam mu przepraszający uśmiech. Z zawstydzeniem podrapał się z tyłu głowy i wznosząc niemy toast przechylił butelkę do ust. Nie zdawałam sobie sprawy na ile intymna była chwila, której byłam właśnie świadkiem.

- To był taki hołd – wyjaśnił lapidarnie po chwili, czując, że musi się usprawiedliwić. Pociągnął nosem i rozejrzał się dookoła mrugając kilkukrotnie nazbyt gorliwie. Dopiero kątem oka zauważyłam, że stara się powstrzymać łzy – Wczoraj była rocznica.

- To był ktoś bliski? – zdołałam jedynie wydukać, nie chcąc wywierać zbędnego nacisku. Kenneth zadarł głowę do góry i przymknął mocno swojego powieki.

- Ty chyba o tym w ogóle nigdy nie słyszałaś – podrapał się po brodzie – Nie – pokiwał głową, utwierdzając się w tym przekonaniu – Wtedy nie przyjaźniliśmy się z Johannem, dopiero po tym – dodał półszeptem.

- O czym?

- To było osiem lat temu – westchnął chrapliwie, a ja widziałam w jego oczach, że samo wspomnienie kosztuje go zbyt dużo – Miałem gdzieś dwadzieścia dwa, może trzy lata, kiedy mój kolega urządzał jedną z bardziej luksusowych wakacyjnych imprez na jachcie. Był ogromny, potężny, wielopokładowy i cały nasz. Bawiło się na nim tyle osób, że ledwo można było wbić tam szpilkę, taka impreza poza kontrolą. Niby każdy kogoś znał, ale wiesz jak to jest. Ja zaprosiłem wtedy Daniela, a on wziął swoją młodszą siostrę – przełknął nerwowo ślinę.

- Tande?

Gangnes pokiwał twierdząco głową i upił duszkiem kilka łyków złotej cieczy. Przetarł dłonią po ustach i kontynuował swoją opowieść.

- Linn była dla mnie – zrobił pauzę, próbując znaleźć odpowiednie słowa – była dla mnie ważna. Mimo, że dzieliło nas kilka lat różnicy to zaczęliśmy się spotykać. Na początku potajemnie, ale … Bałem się trochę reakcji Daniela mimo, że był od niej tylko rok starszy, to był nad wyraz dojrzały i obsesyjnie odpowiedzialny za nią. Wśród tłumu ludzi łatwiej było nam tam o przypadkowe gesty, ale Tande nie odstępował jej na krok. Pilnował jej jak oczka w głowie, nie chciał zostawić nas samych, tylko dlatego, że według niego nikt się nie zaopiekuje nią, jak on. Ale – jęknął boleśnie – Ale wiesz jak to jest na takich imprezach. Ktoś dosypał nam coś do drinków, zupełnie nas poskładało, a kiedy zaczęliśmy dochodzić do siebie nigdzie nie mogliśmy znaleźć Linn – zaczerwienione oczy skoczka ponownie napełniły się łzami. Przyłożył pięść do ust, wyraźnie hamując wybuch płaczu – Do czasu, aż jej ciało nie wypłynęło kilka metrów od jachtu.

Kenneth zakrył twarz dłonią i odwrócił głowę wciskając ją pod pachę. Milczeliśmy, a nasze myśli zagłuszał jedynie szum wody spod silnika.

- Kiedy zrobili sekcje, okazało się, że została zgwałcona i uduszona, a potem ktoś ją wyrzucił, rozumiesz? Wyrzucił. I nikt nic nie widział. Kurwa, jak nikt mógł nic nie zauważyć?– bluzgnął bezsilnie, po czym napił się piwa – Wszyscy mamy jakieś tajemnice, są rzeczy których nigdy sobie nie wybaczysz, choćby nie wiem co. I ludzie, za którymi zawsze będziesz tęsknić. Tak jak ty za swoją siostrą.

Ostatnie zdanie wyrwało mnie z marazmu i potrząsnęłam otrzeźwiająco głową. Skinęłam lekko, na znak, że go rozumiem, chociaż nie miałam pojęcia, jak poradzić sobie ze wszystkimi emocjami, jakie kotłowały się teraz we mnie i w mojej głowie.

- Dobrze, że mam Marit – ciepło jego głosu, kiedy wymawiał jej imię, utwierdzało mnie tylko w przekonaniu, że była dla niego wszystkim – A ty Johanna.

- Tak – posłałam mu wymuszony uśmiech – Mamy szczęście – postarałam się, żeby ironia nie wdarła mi się na usta. Gangnes wyciągnął telefon z kieszeni na dźwięk powiadomienia. Odczytał wiadomość i parsknął kręcąc głową z pogardą.

- Szkoda tylko, że Tandemu nie bardzo dopisuje – mruknął bez przekonania – Jakżeby inaczej mógł spędzić rocznicę śmierci Linn, jak nie na jakiejś patologicznej imprezie – pokazał mi na telefonie relacje z jego profilu z wczorajszego wieczora. Z niesmakiem przyglądałam się chwiejącemu się na nogach Danielowi i uwieszonej na nim, dość trzeźwej blondynki. Przez nasze ramiona zerknęła Marit, wciskając swoją głowę niemal w ekran telefonu Kennetha.

- A ten dalej się nie ogarnął – przewróciła oczami – Zachowuje się dalej jak gówniarz.

- Marit – Gangnes strofował swoją dziewczynę, próbując usprawiedliwić przyjaciela – Wiesz dlaczego się tak zachowuje. Obwinia się o to co się stało, twierdząc, że nic dobrego go nie spotka, bo na to nie zasługuje. Boi się wziąć znów za kogoś odpowiedzialność, nie chce nikogo zawieść.

- Dlatego robi ze swojego życia co raz większy rynsztok? Myślałam, że już było z nim lepiej, ale najwidoczniej to równia pochyła – zmarszczyła nos, posyłając skoczkowi pretensjonalne spojrzenie – Tylko mi nie mów, że znów zamierzasz go niańczyć. On nie chce twojej pomocy, Kenneth.

- To nie jest takie proste – pokręcił głową szatyn.

- Co nie jest proste? – zagadnął nadchodzący Forfang.

- Życie – wtrąciłam z miernym półuśmiechem, chcąc uciąć ten temat. Po chwili rozmowa przybrała zupełnie inny obrót, a śmiechom i rozmowom nie było końca. Ja jednak pogrążyłam się w myślach, które szturmowały moją głowę.

- Wszystko w porządku? - Kenneth szturchnął mnie delikatnie łokciem, a ja spojrzałam na niego i posłałam mu uśmiech.

- Przepraszam, zamyśliłam się – naciągnęłam rękaw bluzy i podciągnęłam nogi pod brodę.

- Ingrid – szepnął niemal niezauważalnie dla pogrążonych w wymianie zdań Johanna i Marit – On cie potrzebuje.

Zdezorientowanie z mojej twarzy zniknęło, kiedy uświadomiłam sobie, że Gangnes nie miał na myśli Forfanga.

 

 

Wracając następnego dnia do Oslo, dziewczyna Lindvika naciskała telefoniczine na Forfanga, aby ten obowiązkowo pojawił się na imprezie urodzinowej niespodziance Mariusa. Po kategorycznych odmowach i słuchaniu mało przekonywujących wykrętów, Noora posunęła się do emocjonalnego szantażu, pod którym skoczek skapitulował. Rozłączył się i spojrzał na mnie niepewnie, doskonale zdając sobie sprawę, że aktualnie nie mam nastroju do tego typu zabaw. Poza tym miałam dzisiaj odebrać od Svena laptopa Forfanga. Byłaby to idealna okazja do przejrzenia zawartości, kiedy skoczek byłby na urodzinach kolegi z kadry. Nie mniej Johann postawił ultimatum, że wybierzemy się do domu Linvika we dwoje, nieco później i zawitamy tam jedynie na chwilę, wręczymy prezent, wzniesiemy toast i wrócimy do domu. Musiałam zatem poinformować smsem Svena, że po macbooka przyjdę jutro, a szatynowi oznajmiłam, że mój kolega ma dzień poślizgu. Zupełnie zignorował ten fakt, a ja doskonale zdałam sobie sprawę co zaczyna go trapić. Wtedy dotarło do mnie z czym sama będę musiała się dzisiaj zmierzyć, a może jednak uda nam się nie wpaść na Tandego.

 

Moje obawy rozwiały się już przy przekroczeniu progu. O ile Johann w nerwowym uścisku mocniej złapał za moją talię, o tyle ja z żalem ściskającym gardło sunęłam niemrawym wzrokiem za sylwetką blondyna, obejmującego dwie zgrabne i bardzo młode dziewczyny. Nie mógł nas nie zauważyć, jednak doskonale się kamuflował i zupełnie nie zwracał na nas uwagi. Posłałam w jego kierunku rozżalone spojrzenie, jednocześnie karcąc się w myślach. Nie miałam prawa niczego oczekiwać, tym bardziej po tym jak zostawiłam go nad ranem z pożegnalnymi słowami na ustach. I choć wtedy wydawało mi się to najlepszym rozwiązaniem, teraz pogubiłam się nie tylko w historii mojej siostry, ale także we własnych uczuciach. Czy chęć zemsty i dążenie do prawdy przesłoniło mi wszystko o co wołało moje serce? Czy głos rozsądku, którym się pokierowałam był słusznym wyborem?

Otwierając drzwi do łazienki, z której chciałam skorzystać, zobaczyłam, jak dwie dziewczyny pochylając się nad zlewem, wciągają z blatu białe kreski. W jednym momencie w mojej głowie zlały się obrazy z miejskiego klubu. Dziewczyna w czerwonej sukience, strużka krwi płynąca z jej nosa, milion głosów wołających o pomoc, dźwięk syren. Nie wiem dlaczego popycham jedną z nich na podłogę, a kiedy druga staje w jej obronie i wywiązuje się małe zamieszanie wybiegam z domu Lindvika drzwiami tarasowymi wprost na ogródek, robiąc przy tym małe zamieszanie. Próbuję się uspokoić, jednak po moim policzkach zaczynają już płynąć słone łzy. Przytkam dłoń do ust, po czym próbuję unormować i spłycić oddech.

- Odejdź – rozkazałam, przez szklące się oczy, które zniekształciły postać Daniela – Nie mam no to siły.

- To nie było normalne, wiesz? – podszedł do mnie ubrany w pogniecioną białą koszulą z źle zapiętym guzikiem.

- Po prostu przypomniała mi się tamta dziewczyna i … - zaniosłam się.

- Wiem – przeczesał dłonią swoje włosy, zarzucając grzywkę do góry. Wykonał krok bliżej i potarł pocieszająco moje ramiona. Jego dotyk w pierwszej kolejności parzył moją skórę, a następnie idealnie łagodził wewnętrzy ból. Jego zapach zagłuszał skowyt gdzieś w głębi płuc.

- Niedługo zapomnisz – popatrzył na mnie swoją smutną tonią niebieskich tęczówek – O wszystkim.

- A ty zapomniałeś? – moje zdanie zbiło go z pantałyku – O tamtym człowieku?

- Śni mi się co noc – prycha żałośnie i pociera dłońmi twarz – Tylko we śnie to ja dostaję kulkę. Budzę się wtedy zlany potem i nie mogę spać. A najgorsze jest to, że wtedy nie ma cię obok.

Alkohol płynący w jego żyłach sprawia, że stał się tak bezradnie szczery.

- Daniel, ja … - szepczę słabo, niespodziewanie dotykając dłonią jego policzka i wpatrując się w niego rozpaczliwie.

- Towarzyszy mi codziennie taka myśl, a co jeśli wtedy to ja bym się tam wykrwawił – jego wargi zadrżały – Nie zdążyłbym powiedzieć, że cię kocham, ale to i tak nie ma przecież żadnego znaczenia.

Opieram swoje czoło o jego, kiedy powoli nasze niespokojne oddechy splatały się w jeden.

- Ingrid? – gdzieś w oddali słychać wołanie Johanna – Ingrid, gdzie jesteś?

Ktoś odpowiada szatynowi, że wyszłam na zewnątrz, a Daniel zaśmiewa się cicho i drwiąco pod nosem.

- On wie lepiej, jak cię pocieszyć – ściągnął niepocieszony brwi, marszcząc przy tym czoło i zdjął ze swojego policzka moją dłoń. Włożył dłonie w kieszenie spodni i nie oglądając się za siebie, depcząc starannie przystrzyżony trawnik, opuścił posesję Lindvika, zanim Forfang przystanął obok mnie.