niedziela, 10 stycznia 2021

Akt dziewiąty

 

Perspektywa Caren

 

 

Przyjrzałam się skupieniu zdjęciu wykonanemu przed chwilą swoim aparatem i z satysfakcją przyznałam sama przed sobą, że takiego ujęcia nie powstydziłby się żaden redakcyjny fotograf. Perfekcyjnie uchwycona sylwetka w locie skoczka na tle rozciągających się połaci zieleni spowitymi lekką mgłą. Uśmiechnęłam się sama do siebie i powoli opuszczałam swoje miejsce, schodząc w dół Holmenkollen. Przeglądałam kolejne fotografie, co chwile zerkając pod nogi, ale kiedy na mojej lustrzance dostrzegłam zdjęcia z zeszłotygodniowej sesji przygryzłam rozkosznie dolną wargę. Półnagi Daniel w artystycznych pozach z medalem przewieszonym na szyi i patrzący się wyzywająco w obiektyw, był powodem przez który zrobiło mi się gorąco. Ściągnęłam czapkę z głowy i rozpięłam zamek w kurtce, chociaż temperatura na zewnątrz na to nie wskazywała. Obserwowałam jak kilka metrów dalej skoczek odpina narty i powoli składa swój sprzęt na ręce członka sztabu. Ściąga rękawice i kask, a ja podchodzę do barierek. Patrząc na niego doszłam do wniosku, że nawet już się na niego nie gniewam za to, że przespał się z moją siostrą. Przeklinam ją w myślach. Cholerna hipokrytka. Ciągle mi powtarzała, że Daniel nie jest dla mnie wystarczająco dobry. Czy od zawsze zatem myślała jednocześnie, że dla niej jest? Próbowałam wyprzeć te obrazy i dźwięki tamtej nocy z mojej podświadomości, próbowałam przekonać siebie, że wcale jej nie pragnął, że to ona chciała go wykorzystać, pocieszyć się w jego ramionach, że on za dużo wypił, że być może wyobrażał sobie mnie.

- Caren, co ty tu robisz? – podejrzliwy ton jego głosu przeszył powietrze.

- Spokojnie, do Planicy za tobą nie pojadę – uśmiechnęłam się kokieteryjnie i zarzuciłam włosy za plecy.

- Kończę sezon tutaj, nie jestem w formie – zakomunikował, pakując rzeczy do swojej torby. Kiedy się nad nią pochylał, niesforna grzywka opadła mu na czoło.

- Następny sezon będzie twój – staram się go pocieszyć, jednak w głębi ducha cieszę się, że zostaje w Norwegii.

- A u ciebie wszystko w porządku? – zapina zamek od plecaka i podnosi na mnie swój wzrok.

- Tak – odpowiadam, nie rozumiejąc podejrzliwości w jego głosie – Ile razy mam ci powtarzać, że to było dla koleżanki – przewróciłam teatralnie oczami – Ja nie biorę!

- Jasne – zarzucił pas od torby na ramię i wsunął ręce do kieszeni kurtki – Co u siostry? – spytał jakby od niechcenia, jednak zdradzała go niepewność - Jak Szwecja? – przymknął oko, kiedy wzmógł się wiatr.

- Interesuje cię to? – odparłam z wyraźnym zarzutem na ustach. Ciężko było mi ukryć oburzenie i niedowierzanie, więc mocniej zacisnęłam dłonie na aparacie, przewieszonym przez szyję.

- Pytam z grzeczności – chrząknął i rozejrzał się pospiesznie dookoła – Muszę lecieć, trzymaj się.

- Do zobaczenia.

Obserwowałam uważnie jego oddalającą się sylwetkę, zdając sobie sprawę, że wkrótce znowu się zobaczymy. I to będzie noc, w której postawię wszystko na jedną kartę. Przebywanie obok niego przyprawia mnie o gęsią skórkę, jego głos jest kojący, uśmiech to lek na wszelkie zmartwienia. Pożądam go każdą częścią swojego ciała i wiem, że prędzej czy później przebiję się przez ten jego mur. A wtedy w końcu będziemy mogli być razem.

 

 

W głowie szumi mi już od nadmiaru alkoholu, jednak moja koordynacja jest nienaganna. Kakofonia dźwięków muzyki, rozmów i tłuczonego szkła unosi się niczym nikotynowy dym w miejskich spelunach. Rozglądam się za znajomą sylwetką, lecz gdzieś w kącie dostrzegam tylko Forfanga. Sączy samotnie piwo z butelki, podpierając ścianę i z melancholią patrzy tempo w dal. W tym momencie podchodzi do niego Kenneth ze swoją dziewczyną i nieco ożywa. Kręcę głową z pogardą i nawet jest mi go trochę żal. Czeka na Ingrid wiernie jak pies, nie zdając sobie sprawy jaką dziwką potrafi się okazać. Niejednokrotnie chciałam powiedzieć mu o tym co widziałam, jednak świadomość, że defacto się wtedy rozstali sprawiała, że nie wiedziałam do końca na jakiej zasadzie dali sobie jeszcze jedną szansę. Wychodzę na zewnątrz dostrzegając stojącego samotnie na ganku Tandego. Stoi oparty o poręcz i zaciąga się mocno papierosem, strzepując jego popiół na ziemię. Staję za jego plecami, choć zdradza mnie stukot szpilek, a on gasi niedopałek i odwraca się gwałtownie. Wstrzymał oddech i zamarł pod wpływem niestosownej bliskości, przez co mogłam zapleść swoje dłonie na jego karku. W blasku księżyca jego tęczówki porażały magnetyzmem, a jego grzywka połyskiwała.

- Caren, co robisz? – przełknął nerwowo ślinę.

- Nie udawaj, że nie wiesz – spojrzałam na niego zalotnie, spod palety długich i gęstych rzęs, a moja prawa dłoń sunęła po materiale jego czarnej koszuli gdzieś na wysokości klatki piersiowej i zahaczyła o guzik. Uśmiechnęłam się dziarsko.

- Daj spokój – zrzucił moje ręce ze swojego ciała i zrobił krok w bok – Rozmawialiśmy już o tym.

- Tak wiem, nie chcesz mnie skrzywdzić – westchnęłam znużona – Nie jestem laską na jedną noc, nic z tego nie będzie – przedrzeźniając go, zaczęłam cytować jego słowa – Słyszałam to już wiele razy. Więc skrzywdź mnie Daniel. Złam mi serce, zerżnij, a potem olej, zapomnij jak mam na imię, cokolwiek, ale …

- Caren, to się nie uda – wycedził dobitnie przez zaciśnięte usta i potarł flegmatycznie czoło.

- Naprawdę ci się nie podobam? – spytałam z niedowierzaniem, parskając. Podeszłam do niego bliżej i dotknęłam dłonią jego krocza – Nie podniecam? – rozpięłam rozporek i wsunęłam rękę w głąb. Zamarł z rozwartymi ustami, by po chwili, kiedy usprawniłam ruchy dłoni, jęknąć rozkosznie i przymknąć powieki. Chwyciłam jego rękę z balustrady i włożyłam pod bluzkę w okolicy dekoltu, by następnie ścisnąć ją na swojej piersi. Wykrzywił jednak twarz w dziwnym grymasie.

- Proszę – mruknęłam błagalnie, wpijając się w jego zaciśnięte usta.

- Kurwa! – wrzasnął i odepchnął mnie od siebie, obrzucając pretensją w spojrzeniu – Pojebało cię do reszty? – ściągnął złowrogo brwi, zapinając swój rozporek.

- Co jest ze mną nie tak? – spytałam niemal płaczliwym tonem, kiedy swoim zachowaniem przeciął moje serce ostrym nożem.

- To nie z tobą jest coś nie tak. Jesteś piękna i mądra, ale to we mnie jest problem. Nie mogę, nie potrafię i nie chce, Caren.

- Dlaczego?

- Zależy mi na kimś – jego kruchy szept storpedował moje ciało. Czułam się jakby ktoś przystawił mi broń do skroni.

- To gdzie ona jest? Jakoś jej tu nie widzę.

- Chyba nie jesteśmy sobie pisani.

- No i ? – potrząsnęłam głową – Nie żyjesz przecież w celibacie – parsknęłam – Czego mi brakuje?

- Niczego.

- Czym różnię się od innych?

- Jesteś … - zawahał się, nieco obawiając się mojej reakcji – Jesteś jej siostrą.

- Słucham? – żachnęłam się i otworzyłam ze zdziwienia usta. Poczułam się jakby ktoś dał mi w twarz wymierzony, siarczysty policzek – Nie wierzę! – roześmiałam się panicznie, łapiąc za twarz i kręcąc głową. To był koszmar, sen na jawie, chciałam jak najszybciej się obudzić. Moje serce pękało centymetr po centymetrze, bo w oczach blondyna na próżno szukałam choćby cienia kłamstwa. Był porażająco szczery, do tego stopnia, że potarł moje ramie nieco pocieszająco.

- Przecież ona ciebie nie kocha – popatrzyłam na niego z politowaniem – Nic do ciebie nie czuje, poza odrazą. Wiesz co o tobie mówi? A poza tym wróciła do Johanna.

- Wiem – jego półuśmiech był gorzki – Ale to nie zmienia tego co czuję. Od bardzo dawna. Caren mówię ci to tylko dlatego, żebyś przestała robić sobie nadzieję i nie marnowała na mnie więcej czasu. To się nie uda. Posłuchaj, faceci się o ciebie zabijają i …

- Ale ty nie.

- Nie będę przepraszał za to co czuję, Caren.

- Johann wie? – zdradził mnie zuchwały błysk w oku, gdyż zaczął przyglądać mi się badawczo.

- Co?

- Że przeleciałeś mu dziewczynę? – spytałam z teatralnym odkryciem.

- O czym ty…

- Widziałam was – przez twarz przemknął mi triumfalny uśmiech – On nie wie, prawda?

- I się nie dowie – warknął, ściskając mój łokieć zbyt mocno, przez co syknęłam z bólu. W jego oczach widziałam determinację pomieszaną z lekką obawą. Prosiła go, żeby nikt o tym się nie dowiedział, a on z pewnością jej to obiecał. Co za naiwny, żałosny kretyn!

- Jeszcze zobaczymy – kpiarski ton osiadł na moich ustach.

- Nie zrobisz tego – oznajmił z pewnością.

- Bo? – przechyliłam głową, wsłuchując się z zainteresowaniem w jego argumentacje.

- Bo ci się to zupełnie nie opłaca.

Uniosłam z powątpiewaniem brwi, zachęcając go tym samym do kontynuacji.

- Jak się rozstaną, to zawsze będzie istniała większa szansa, że jednak będziemy rodziną.

Przetrawiłam sens jego słów, choć zupełnie irracjonalny, rozwścieczył mnie do granicy moich możliwości.

- Nienawidzę cię! – krzyknęłam i tupnęłam nogą – Nienawidzę jej! Jesteście siebie warci!

- Caren! – zawołała za mną, ale trzasnęłam już tylko frontowymi drzwiami.

 

 

 

Podpierałam zimne mury budynku, w ciemnym i ponurym zaułku na obrzeżach Oslo. Spojrzałam na zegarek i niecierpliwie przestąpiłam z nogi na nogę, przeklinając w myślach największą wadę Andersa. Jego nienaganną niepunktualność. W końcu wyszedł zza zakrętu i podążał w moją stronę z dłońmi wsuniętymi w kieszeń kurtki. Wyciągnął z niej kilka zawiniątek, a kiedy sięgnęłam po nie w jego stronę, zrobił unik i chowa je za plecy.

- A kasa? – zadarł podbródek i popatrzył na mnie wyczekująco.

- Jeszcze nie skończyłam z poprzednim pakunkiem.

- To po co bierzesz następny? – pociągnął nosem i ogląda się dyskretnie na boki – Dla siebie? Caren, przestań świrować. Ostatnio chyba zaczynasz powoli tracić kontrolę.

- A ty co się o mnie tak troszczysz? – ze zdziwienia zmarszczyłam czoło – Miłosierny samarytanin się znalazł.

- Za chwilę nim będę, jeśli dam ci kolejna działkę, bez zaliczki.

- Co tam masz?

- Amfa, meta, koka, mefedron, ectsasy.

- Dzięki – obieram woreczki i wspinając się na palce, całuje go przelotnie w policzek pokryty zarostem.

- Jak tam szef? Ochłonął już po tej awanturze, którą zrobiła mu żona?

- Wiesz, że to było dla niego na rękę. Lepiej mieć kochankę, niż kochanka. Ale chyba niespecjalnie cię po tym lubią na planie, co?

- Walić ich – wzruszyłam bezwiednie ramionami – Niech sobie plotkują, ja wiem jaka jest prawda.

- Kłamstwo obiegnie cały świat, zanim prawda zdąży założyć buty.

- Nie obchodzi mnie reputacja na osiedlu – parsknęłam – Ludzie pogadają i przestaną.

- Uważaj, Caren – w jego głosie usłyszałam szczerą troskę – Magnus nie lubi brania na kredyt.

- Przecież wiem, spokojnie wyluzuj – potargałam dłonią jego włosy i mrugając okiem, obróciłam się na pięcie, podążając prosto na imprezę. Nic bardziej mylnego. Wieść o tym, że mam romans z producentem zbiegła się w czasie z artykułem o moim rzekomym związku z Jorgensenem, od którego odcinałam profity. Nie sądziłam, że bulwarowe plotki obiją mi się czkawką i uwierzą w nie moi właśni rodzice.

 

 

 

Zwinęłam banknot w rulonik i wciągnęłam nosem niemalże idealnie prostą ścieżkę, którą wysypałam na krawędź umywalki. Korzystałam z męskiej, ponieważ do damskiej wciąż była ustawiona długa kolejka. Obraz lekko się zniekształcił, ale po chwili poczułam jeszcze większą potrzebę zażycia nieco większej dawki. Pragnęłam zagłuszyć wewnętrzny ból i upokorzenie, ten skowy duszy i wyjące z rozpaczy serce. Pragnęłam zatopić się w szarości, bylejakości i marazmie. Nic nie odnajdywałam już w niczym sensu, a fotografia, malowanie, aktorstwo powoli wysysało z mojej artystycznej duszy całą radość. A raczej pobudziło wszystkie wewnętrzne demony. Od zawsze byłam bardziej wrażliwa, melancholijna i rozmarzona. Snułam przed snem setki scenariuszy urzeczywistniające moje marzenia. Dlatego przed całym światem grałam silniejszą, niż byłam. Chyba zaczęłam czuć przyjemne ciepło i ogarniający mnie spokój.

- Co ty robisz? – usłyszałam męski głos za plecami, który rozpoznałam bezbłędnie niemal natychmiast.

- Chcesz? – wytarłam zamaszyście wierzchem dłoni nos i pomachałam Forfangowi zachęcająco woreczkiem przed oczami, unosząc sugestywnie brwiami.

- Nie przesadzasz? Nie za często? – wysyczał złowrogo i chwytając za foliowe opakowanie, spuścił całą zawartość do ścieków.

- Brawo, idioto - ironicznie klasnęłam w dłonie.

- Ogarnij się, Caren.

- Ty się ogarnij – moim ciałem wstrząsnęło parsknięcie – Jesteś taki cholernie nudny Johann – utyskiwałam znużonym tonem – I w dodatku pantoflarzem.

- Lepiej mieć na głowie pantofel, niż rogi.

- To mamy podwójną koronację – parsknęłam niepohamowanym śmiechem i po kilku próbach, wciąż nie mogłam się opanować.

- O czym tym mówisz? – rzucił zmęczony, zupełnie nieświadomy otaczającej go rzeczywistości. Wszystko to na czym budował swoje przekonanie i uczucie to jedynie złudzenie.

- Może lepiej zamilknę – uznałam, strofując sama siebie – Albo nie! Będzie śmiesznie – wzruszyłam ramionami – Tak w skrócie. Moja siostra, a twoja dziewczyna to dziwka.

- Co ci takiego zrobiła, że tak o niej mówisz? Wiesz, że zrobiłaby dla ciebie wszystko.

Jego słowa i sposób w jaki je wypowiadał zmierziły moje całe ciało, aż po krańce nerwów.

- Wiesz, w sumie nie wiem komu zrobiła większe gówno, tobie czy mnie, hmm – podrapałam się teatralnie po brodzie i ze ściągniętymi brwiami skrupulatnie się nad tym zastanawiałam.

- Do brzegu, Caren – westchnął poirytowany szatyn, wbijając we mnie swoje szare tęczówki.

- Zdradziła cię.

Cisza. Pierwsza faza to szok.

- Kłamiesz – pokręcił przecząco głową.

- Uwierz, chciałabym, ale nie w tym wypadku.

- Nie wierzę.

Druga faza wyparcie.

- Szkoda, że ci tego nie nagrałam – uniosłam ręce ku górze, obwiniając siebie, że wpadłam na to dopiero po fakcie – Widziałam ich, Johann – założyłam ręce na krzyż – Wtedy na tej imprezie co się pokłóciliście.

Spuścił delikatnie głowę, jego zbolała twarz zarysowała się w ostrzejszych barwach, a pięść zacisnęła, aż do zbielałych kłykci. Bezbłędnie wywnioskowałam, że nastąpiła akceptacja.

- Z kim? – wymamrotał, oddychając co raz ciężej.

- Z Danielem.

- Jakim?

- Jak to z jakim – uniosłam do góry brwi i oznajmiłam z oczywistością – Z Tande! Wiedziała, że on mi się podoba, że o nikim innym nie marzę, nie śnie. Ciągle mi go obrzydzała, ale to wcale nie przeszkodziło jej rżnąć się z nim chwilę po tym jak się pokłóciliście. Jezu! Powinna wtedy jeszcze myśleć o tym, żeby za tobą pobiec, albo zadzwonić, a ta przebrzydła żmija sapała mu do ucha! A on nawet mnie nie chce dotknąć! Cholera!

Nie zauważyłam, kiedy na czole Forfanga uwydatniła się mała pulsująca żyłka, jak gotował się wewnętrznie i z przejęciem słuchał każdego mojego słowa. Dopóki nie wyrwał gwałtownie z miejsca, a ja za nim. Próbowałam go zatrzymać, ciągle zadając mu to samo pytanie, jednak jedynie je ignorował. Przystanął przed Danielem rozmawiającym z jakąś uroczą, śliniącą się do niego dziewczyną, a ja zatrzymałam się kilka kroków za nim. Niemal bez słowa, a jedynie z wyzyskiem na ustach wymierzył mu soczystego prawego sierpowego. Blondyn odskoczył, łapiąc się na nos, z którego kapały pojedyncze krople krwi. Zachwiał się lekko na nogach, a kiedy popatrzył na zakrwawioną dłoń, którą odstawił od nosa, spojrzał na swojego agresora z niezrozumieniem. Od razu pomiędzy nimi stanął Kenneth, próbując uspokoić obie strony. Johann skinął głową, lecz Daniel jedynie strącił jego rękę, niemal ją wykręcając.

- Odjebało ci? Za co?

W tym momencie wyłoniłam się zza pleców Johanna, a na twarzy Daniela wkradła się konsternacja.

- Za to, że dobierasz się do niej – skinął na mnie – bez jej zgody.

Jego słowa wprawiły mnie w zakłopotanie, a po grupce przyglądających się sytuacji gapiów przebiegł przeciągły szmer. To zdanie wywołało niemałe poruszenie i z pewnością nieco ugodziło w jego wizerunek. Blondyn pokręcił głową z niedowierzaniem – Wiesz już za co – tym razem rzucił mu wymowne spojrzenie. Przeprosił świadków zdarzenia za swojez zachowanie i obrócił się na pięcie, ruszając pospiesznie do wyjścia. Podążyłam jego śladami ze zdezorientowaniem tuż za nim, posyłając jedynie w stronę Tandego kpiarski uśmiech. Musiałam przyznać przed sobą, że wcale nie było mi go żal. Wręcz przeciwnie, patrzenie jak ucierpiał sprawiało mi nie małą satysfakcję.

- Czemu to powiedziałeś? – spytałam, pociągając szatyna za ramię. Nie rozumiałam dlaczego skłamał i wymierzył w blondyna fałszywe oskarżenie.

- Bo to gorzej brzmi i z pewnością szybko się rozniesie, wolałbym, żeby nie plotkowano o tym, że moja dziewczyna puściła mnie bokiem, po za tym, po części to też było za ciebie i twoją krzywdę. Chyba mu się należało za wszystkie twoje uronione łzy?

Pamiętam, że w tym momencie pierwszy raz popatrzyłam na Johanna inaczej, niż zwykle. Moje wyobrażenie o nim sprowadzało się jedynie do sporadycznych sytuacji, w których zawsze zachowywał nienaganne maniery i etykietę. Zawsze był dla mnie nieco zbyt sztywny, przez co sądziłam, że dobrali się pod tym względem z Ingrid, idealnie. Dzisiaj uwolnił z siebie bestię. Pokazał nieco mroczniejszą stronę swojej natury, tak głęboko skrywaną i chowaną, a być może i blokowaną.

Wyszliśmy na zewnątrz, a szatyn przetarł dłońmi twarz.  Syknął jednak, kiedy spojrzał z wykrzywionymi ustami na swoją prawą dłoń. Wyciągnęłam papierosa i włożyłam go do ust, po czym zapaliłam zapalniczkę.

- Trzeba obłożyć lodem – oznajmiłam, dotykając z zatroskaniem czerwone kostki pięści skoczka. Znieruchomiał, kiedy sunęłam nieśmiało po fakturze jego skóry. Dmuchnęłam dymem w bok, a szatyn podniósł na mnie swój wzrok.

- Nic mi nie będzie – uspokoił mnie swoim delikatnym uśmiechem. Poczułam przyjemny zapach jego perfum, niesiony wraz z podmuchem wiatru, który dotarł do moich płuc - Masz więcej tych… woreczków?

- Może mam, może nie, to zależy – odparłam z przekąsem, zaciągając się jeszcze raz i dostrzegając w jego tęczówkach błysk w źrenicy.

- Masz ochotę na tequile i blanta? – jego niski głos, zabrzmiał inaczej niż dotąd, tak głęboko i pociągająco, a w dodatku magnetycznie. Zerknął przelotnie na moje usta, które zaczęłam oblizywać krańcem języka. A kiedy z powrotem wymierzył we mnie swoimi stalowymi tęczówkami, uśmiechnęłam się zachecajaco.

- Mam ochotę na blanta, seks i blanta – dmuchnęłam kłębem dymu prosto w jego twarz. Pstryknęłam petem gdzieś na bok, a kiedy rozproszone opary opadły, powietrze pomiędzy nami zadrżało. Otaksował mnie w przenikliwej ciszy swoim niejednoznacznym spojrzeniem, a ja nieznacznie wciąż przechylałam głowę w jego kierunku.

- A seks, blanta i seks? – wyszeptał, kiedy prawie opierałam się o jego czoło.

 

 

Nie wiem czy tamtego wieczora połączyły nas tak samo złamane serca, czy złość na Ingrid, ale nie potrafiliśmy przestać. Mijały dni, tygodnie, a nasze nocne, potajemne spotkania stały się rytuałem. Obydwoje byliśmy samotni i próbowaliśmy wypełnić tą przygnębiającą pustkę i wyrwę w sercu. Orgazm był lepszy rozwiązaniem, niż ronienie łez w poduszkę. Zasypiając w jego ramionach nie czułam też chłodu pustego miejsca obok. Wygnieciona pościel po drugiej stronie tuż nad ranem przypominała o tym, że nie zasypiałam w objęciach samotności. Nie rozmawialiśmy zbyt wiele ani o Danielu ani Ingrid. Wiedziałam tylko, że dzięki temu bolało mniej. Pozwalaliśmy sobie spełniać swoje wzajemne fantazje i rzeczy, których jeszcze nigdy nie próbowaliśmy. Przez chwilę poczułam nawet, że ten z pozoru prosty układ sprawia nam co raz więcej radości i obydwoje nieco odżyliśmy. Z przyjemnością wróciłam na plan, myślałam, że może w końcu wrócę do Veloartu malować,  a nawet miałam pomysł na sesję fotograficzną. Nawet Johann z większą radością podchodził do między sezonowego treningu, roztaczając śmiałe plany na nadchodzący sezon. Prozaiczna sielanka trwała do czasu, kiedy sprawy powoli wymykały się spod kontroli. Johann formalnie wciąż nie miał zamiaru zostawić Ingrid, chociaż nigdy o tym nie rozmawialiśmy, powoli zbliżał się termin jej rychłego powrotu i niekiedy wyczuwałam lekką nerwowość skoczka. Rodzice wprost nie mogli się doczekać powrotu swojej ukochanej córki, ale gwoździem do trumny był jednak Daniel Andre Tande. Blondyn na jednym z umieszonych na portalu społecznościowym filmiku brzdękał na swojej gitarze ckliwą melodię podśpiewując przy tym swój własny autorski tekst. Słowa piosenki jednoznacznie wskazywały, że muzyka którą stworzył jest dedykowana Ingrid. O ironio, tworzył własny akompaniament nieszczęśliwie zakochanego pomiędzy odwiedzającymi go dziewczynami.

Johann odchylił moją głowę, luzując uścisk i wyplątując rękę spomiędzy moich włosów. Wstałam z kolan i splunęłam do umywalki, przemywając woda usta, kiedy Forfang jeszcze odczuwał ostatnie tchnienia porannej przyjemności.

- Chodź, zrewanżuję się – objął mnie od tyłu i wymruczał do ucha, skubiąc jego płatek. Jego rozpalone jak zmysły dłonie, błądziły po linii moich bioder, a usta sunęły po nagim ramieniu.

- Zaraz przyjdę.

- Jesteś piękna – stwierdził z pełnym podziwu głosem, a w jego roziskrzonych i roześmianych tęczówkach zapłonął żar – Najpiękniejsza.

Przygryzłam z zawstydzeniem dolną wargę i pocałowałam skoczka, po czym poprosiłam, żeby dał mi chwilę na odświeżenie. Kiedy zamknął drzwi dopadłam do moje saszetki, z której wyciągnęłam test ciążowy. Przeklęłam w myślach samą sposobność, że muszę go używać. Modliłam się w duchu, żeby spóźniająca się znacznie miesiączka nie miała z tym nic wspólnego. O wiele bardziej wolałam usłyszeć od lekarza o torbielu przeznaczonym do operacji, lub innym schodzeniu. Wypakowałam go i postępowałam zgodnie z instrukcją. Następnie odstawiłam na brzeg blatu i niecierpliwie odczekałam określony czas. Przygryzałam nerwowo paznokcie, a w między czasie próbowałam głęboko odetchnąć, gdyż odczuwałam na piersi ogromny ciężar.

- Wszystko w porządku? – usłyszałam podniesiony głos Johanna, kiedy spojrzałam na wynik. Nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa. Serce biło mi jak oszalałe, dłonie zaczęły drżeć, a na czole wystąpiły krople potu.

- Cholera! – zaklęłam siarczyście uderzając leżącą pod ręką szczoteczką w tafle lustra. Niepokojący dźwięk sprawił, że szatyn wszedł do łazienki, a ja obróciłam się w jego stronę przestraszona. Zapomniałam z nerwów zamknąć drzwi za co właśnie karciłam się w myślach.

- Caren, nic ci nie jest? Jesteś strasznie blada, dobrze się czujesz? – spytał zaniepokojony, przyglądając mi się badawczo. Próbowałam zakryć plecami ten nieszczęsny, cholerny kawałek plastiku z pozytywnym wynikiem.

- Nie – rzucił jedynie, kierując wzrok na kosz, z którego wyłaniało się opakowanie z ilustracją radosnego dziecka – Tylko mi nie mów, że … - przełknął niespokojnie ślinę i podszedł bliżej odpychając mnie na bok. Spojrzał na test i zamrugał kilkukrotnie oczami – Dwie kreski to …

- Jestem w ciąży, Johann – wypowiedziałam to na głos z ciężkim westchnięciem.

- Jak to możliwe? – wyszeptał, wciąż będąc w szoku.

- Serio?

- Nie o to mi chodzi, miałem na myśli to, że przecież się zabezpieczaliśmy i uważaliśmy, przynajmniej staraliśmy się. Cholera!

Pragnęłam podskórnie, żeby mnie przytulił, objął ramieniem i powiedział, że wszystko będzie dobrze.

- Spokojnie – zmiażdżył usta z oczami rozmiaru pięciozłotówek – To na pewno jest dopiero początek, na pewno nie dwunasty tydzień, pójdziesz do lekarza i będzie po problemie.

- Problemie – powtórzyłam za nim głucho, jednak swój ton okrasiłam pretensją, prychając przy tym na koniec. Usiadłam bezradnie na desce toaletowej.

- A jak to nazwiesz? W naszej sytuacji to problem. Usuniesz zanim Ingrid wróci – potarł dłonią usta, wciąż panicznie nad czymś rozmyślając.

- Jasne.

- O co ci chodzi? – przystanął, przestając ciągle chodzić w kółko i zmarszczył czoło – Chyba nie chciałaś urodzić.

- Nie, nie chciałam – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Wtedy Johann przykucnął przede mną i chwycił moje dłonie w swoje.

- Hej, będą tam przy tobie – potarł z troską kciukiem mój policzek i spojrzał na mnie z troską.

Wiedziałam już wtedy, że po powrocie Ingrid nie będziemy się spotykać. Byłam substytutem, zastępstwem. Być może wciąż wyobrażał sobie ją. Poczułam się z tym naprawdę źle. Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę na początku, jednak z każdym kolejnym dniem przywiązywałam się do niego jeszcze bardziej. Johann wymierzył Ingrid największa możliwą karę sypiając ze mną. Ze mną nie miało to nic wspólnego i wszystkie słowa jakie wtedy do mnie kierował, nie znaczyły zupełnie nic. Chociaż po raz pierwszy to w jego ustach byłam lepsza od niej, najlepsza.

 

 

Po kilku dniach ochłonęłam i podjęłam jedną z najważniejszych decyzji. Zdecydowałam, że urodzę to dziecko. Nie wiem na ile kierowały mną instynkty macierzyńskie, wizja jakiejś przyszłości, a na ile sytuacja wpisywała się w idealny plan rozwalenia życia Ingrid i Johannowi. Nie łudziłam się, że skoczek ze mną zostanie czy wybierze. Nie pozostawi nas bez pomocy, jednak i tego ode niego już nie oczekuję. Po kłótni, w której dowiedział się, że nie usunę ciąży wybuchnął niepochamowaną złością. Wykrzykiwał, że niczego mi nie obiecywał, że od początku wiedziałam na co się piszę, że tylko skrzywdzę to dziecko, które nie będzie miało pełnego, normalnego domu. Jednak zupełnie mnie to nie obchodziło. Wizja samotnego macierzyństwa, pieluch, kupek i kaszek zdawała się być niską ceną za armagedon jaki spotka moją siostrę. Jednak muszę przyznać, że po pierwszej wizycie kontrolnej na usg, przyzwyczaiłam się do myśli, że wewnątrz mnie rozwija się mały człowiek. Nawet w myślach co raz częściej zaczęłam używać liczby mnogiej. Później Forfang próbował się ponownie ze mną kontaktować i porozmawiać. Widać było, że jego emocje również opadły, jednak nie wiele zmieniło się jego zdanie. Pomyślałam wtedy, że z czasem zaakceptuje sytuację. Pierwszym tego zwiastunem było jego zapytanie, czy ciąża rozwija się prawidłowo. Mimo to wciąż był tchórzliwym, parszywym gnojkiem, który wieść o dziecku krzyżującym mu wszystkie plany, potraktował jak rozżarzony kamień. Wtedy myślałam, że dam radę. Ale zaczęły pojawiać się kolejne problemy. Frorfang próbował mnie przekupić, abym milczała na temat tego kto jest ojcem mojego dziecka, na domiar złego po poinformowaniu ekipy o moim stanie, usłyszałam, że to zbytnia komplikacja i nie będą rozszerzać mojego wątku o ciążę, dlatego zamierzają niebawem się ze mną pożegnać. Wizja wylądowania na bruku nie była zbyt zachęcająca. Magnus przypomniał sobie o pieniądzach za towar, o którego istnieniu zupełnie zapomniałam, ponieważ w większości rozdawałam go kilka tygodni temu na imprezach przypadkowym ludziom za nic. Gigantyczna suma sprawiała, że nie mogłam jej nawet od nikogo pożyczyć. W dodatku ta podła świnia posunęła się nawet do zastraszenia mnie przysyłając mój nieubłagany deadline na tle małej, dziecięcej trumienki. Wtedy z pomocą zdawał się przyjść Forfang, jednak jego ultimatum było jasne. Miałam pozbyć się ciąży. Pierwsze ostrzeżenie od Magnusa dostałam pewnego wieczora, kiedy wracając do domu, poturbowało mnie kilku jego zbirów, nie szczędząc sobie kopniaków w brzuch. Przy rodzinnym stole nikt nie zauważył nawet mojego podłego nastroju. Była w ciąży. Bez pracy. Z długiem u ludzi, u których nikt by tego nie chciał. Z zaciskającą się pętlą na szyi. Ojciec mojego dziecka nie chciał już nie tylko owocu naszego romansu, ale także i mnie. A rodzice? Rodzice snuli dalekosiężne śmiałe plany. Mój angaż do serialu był dla nich niczym, liczyły się tylko nagrody Ingrid i jej durne teksty w gazetach, a jakiś debiut w regionalnej telewizji za mikrofonem był punktem głównym dnia. Mama i tato zaczęli rozważać, że po powrocie Ingrid ze Szwecji szykują się chyba zaręczyny z Johannem. Nie omieszkali dokonać już wyboru sali, omówić liczbę gości i kogo z kim nie sadzać przy stole. A nawet co bardzo mnie rozbawiło zaczęli wyobrażać sobie jak będą wyglądały ich wnuki. Mieli nadzieję, że odziedziczą nieco cech po Forfangach. Kiedy się przemogłam i przytłoczona tym wszystkim chciałam zabrać w końcu głos, nawet mnie do niego nie dopuścili. A nawet skrytykowali, że po mimo, że jestem starsza to wciąż nie przedstawiłam im godnego kandydata, ale zbytnio się temu nie dziwią, ponieważ ponoć od kilku dobrych dni odstraszam wszystkich miną. Pobiegłam na górę do pokoju i wybrałam numer, który miał być moją ostatnią deską ratunku.

- Potrzebuję z kimś porozmawiać, Daniel – oznajmiłam płaczliwym tonem.

- Caren, proszę cię – westchnął – Znowu? Nie zmęczyły cię już te podchody?

- Ale ja chciałam, tylko …

- Nie nabiorę się na to. Na tą sztuczkę, ciebie w potrzasku, żeby tylko wykorzystać okazję. Mam ci to nagrać? Nie kocham cię.

Rozłączył się i dokładnie w tamtym momencie coś we mnie pękło. Nienawidziłam Ingrid z całego serca. Chciałam dać im nauczkę, chciałam dać im wszystkim nauczkę. Nie byliście tego warci, ale chciałam to jednoznacznie upozorować. I zostawić wiadomość. Jasną i klarowną. Wyciągnęłam z szuflady zielony zeszyt ze złotymi ramkami. Otworzyłam wino i wyciągnęłam z ostatniego woreczka kilka tabletek i parę proszków. Wklepałam w google jedną frazę : przedawkowanie, ile wziąć, żeby cię odratowali po czasie.

 

 

 





Nastęny ostatni.

2 komentarze:

  1. Nie spodziewałam się, że podzielisz się z nami retrospekcją z perspektywy Caren. Dzięki, bo to w sumie wiele wyjaśnia. Aż szokujące, że nie wpadłam na tak proste rozwiązanie. Całe życie w którym rodzice podziwiają tylko twoją siostrę, a ty nie jesteś wystarczająco dobra to naprawdę przejebana sprawa... Jak to musi ryć psyche

    OdpowiedzUsuń
  2. Super, że napisałas to z perspektywy Caren. Tak przypuszczałam, że Johann ma dużo wspólnego ze sprawą Caren i się nie myliłam. Biorąc tabletki, Caren chyba nie chciała i nie przewidziała, że to działanie może tak się zakończyć. Wydaje mi się, że chciała jedynie dać wszystkim nauczkę zatruwając się lekami a samobójstwo było przypadkiem.

    OdpowiedzUsuń